– Żadne z nas nie wiedziało jak potoczy się przyszłość zespołu. Gnębiły nas nie tylko te najbardziej typowe pytania: „czy osiągniemy sukces?”, „czy uda nam się zaistnieć na hiszpańskim, europejskim, a może i światowym rynku?”, ale także te najbardziej przyziemne: „czy będziemy w stanie opłacić rachunki?”, „czy wystarczy pieniędzy do końca miesiąca?”. Taką szkołę życia przechodzi większość młodych zespołów, zwłaszcza kwartetów smyczkowych, bo w pierwszych latach istnienia muszą przede wszystkim ćwiczyć – godzinami, dniami, miesiącami… Wspólne próby, praca nad brzmieniem, zgraniem, zrozumieniem to podstawowe zadania. Tyle, że za taką pracę nikt nie płaci. My jednak podjęliśmy ryzyko. (…) I dziś nie musimy się martwić o przyszłość. Podejmujemy rozmaite wyzwania artystyczne, każdy z nas ma także swobodę w doborze niezależnych od kwartetu przedsięwzięć muzycznych, czujemy się wolni. Przede wszystkim zaś jesteśmy dobrymi i oddanymi przyjaciółmi – zdradził w jednym z ostatnich wywiadów Jonathan Brown, altowiolista Cuarteto Casals. Ta właśnie bliska, trwająca już od 17 lat więź ma – jak się zdaje – kluczowe znaczenie w przypadku hiszpańskiego zespołu. Bo to już nie tyle wzajemne zrozumienie, telepatyczne porozumienie czy przeczuwanie intencji muzycznych partnerów. To raczej muzyka absolutna, wychodząca z jednego źródła dźwięku, jakim jest ta czwórka wspaniałych muzyków.
Można się było o tym przekonać już podczas otwierającego środowy koncert Kwartetu smyczkowego C-dur „Dysonansowego” KV 465 Wolfganga Amadeusa Mozarta, zagranego z lekkością, powabem, a przy tym z dźwiękową doskonałością i precyzją. Tych, którzy nie zerknęli wcześniej do programu zaskoczyć mogła kolejna pozycja programu. Tuż po klasycznym i bądź co bądź lekkim Mozarcie artyści sięgnęli bowiem po I Kwartet smyczkowy „Métamorphoses nocturnes” György Ligetiego. Utwór pochodzi z wczesnego okresu twórczości węgierskiego kompozytora, ale już zdradza jego zamiłowanie do awangardowych, sonorystycznych doświadczeń. Przeżyciem więc było nie tylko słuchanie tej muzyki, którą Cuarteto Casals wykonał z pietyzmem i wielkim zaangażowaniem, która – pełna dynamicznych tarć, szalonej motoryki i ostrych dysonansów – mocno śrubowała emocje ku kulminacji. Równie niezwykłym było obserwowanie z jaką lekkością i bez większych ceregieli zespół przeskakuje z klasycznego, stosunkowo łatwego przecież repertuaru na najwyższy poziom muzycznej ekspresji. Tak jakby Mozart był tylko przygrywką, niewinnym preludium, próbą służącą do wzajemnego rozegrania, nastrojenia, a Ligeti właściwym wyścigiem o najwyższą stawkę.
Chwila wytchnienia, ale też również wspaniale zagranej muzyki nastąpiła w drugiej części koncertu, w której Cuarteto Casals zaprezentował Kwartet smyczkowy c-moll op. 51 nr 1 Johannesa Brahmsa. Byłoby banalnym powiedzieć, że artyści znów zachwycili muzycznym zaangażowaniem, wirtuozerią, doskonałym i dynamicznym brzmieniem. Ale tak właśnie było. Każdy instrument, każda fraza, każdy dialog czy wspólne budowanie napięć lśniły tu niczym najwyższej próby złoto. Ale to przecież zdaje się oczywiste (choć nie zdarza się zawsze), kiedy mamy do czynienia z najprawdziwszymi mistrzami.
Chwilę później w koncertowej sali Filharmonii Narodowej czekało nas jeszcze jedno wydarzenie – „Missa solemnis” D-dur op. 123 Ludwiga van Beethovena.
„Jedno z dzieł późnych, wraz z ostatnimi sonatami, ostatnimi kwartetami i Dziewiątą Symfonią współtworzące ów zadziwiający finał, jakim została zwieńczona ta twórczość. (…) dzieło nie mieszczące się w ramach liturgii, choćby najbardziej solennej. Stało się ponad zwykłą miarę osobiste. Osip Mandelsztam znalazł w niej esencję «katolickiej radości Beethovena». Zdaniem Witolda Hulewicza Msza solenna jest «modlitwą, jakiej nie znano i jaką przedtem nie modlił się nikt»” – podkreśla w katalogu programowym profesor Mieczysław Tomaszewski.
Prowadzona przez francuskiego dyrygenta Jérémie Rhorera Orkiestra Filharmonii Poznańskiej od pierwszych chwil dała do zrozumienia, że będzie to wykonanie monumentalne, przytłaczające wręcz ogromem brzmienia. Zresztą poznańscy muzycy doskonale się sprawdzili w tej roli. Emocje wzbudził też fenomenalny chór z Bratysławy (wielki bohater tego wieczoru). Znakomicie do tego wykonania Mszy Beethovena dobrano również solistów. Głosem perliście czystym, o niezwykle donośnej sile urzekała młoda ukraińska sopranistka Olena Tokar, świetnie wypadła dysponująca głosem o znacznie ciemniejszej, choć równie ciekawej barwie Agnieszka Rehlis (mezzosopran), w dramatycznym Agnus Dei kapitalny popis kunsztu wokalnego dał ponadto bas Johannes Weisser.
W pamięci z tego wieczoru zapadnie jeszcze jedna, równie piękna chwila – partia solowa pierwszych skrzypcie w Sanctus, wykonana przez koncertmistrzynię poznańskiej orkiestry, którą festiwalowa publiczność nagrodziła gorącymi brawami.
Tomasz Handzlik
Najnowsze komentarze