Ruch Muzyczny 4.04 Michał Klubiński

Muzyka amerykańska! Niejeden oddałby za nią życie. W dziwnym, eklektycznym koncercie podczas kolejnego dnia Festiwalu Beethovenowskiego było jej aż nadto. Wystąpiła Polska Orkiestra Sinfonia Iuventus pod batutą Johna Axelroda. Niestety w większości była ona polem doświadczeń zmagania się akademizmu z prawdziwym amerykańskim żywiołem.

Już pierwsze dźwięki efektownego potpourri – Uwertury do Kandyda Bernsteina, łączącego w tym utworze i Brahmsa, i Prokofiewa, i Jedwabną drabinkę Rossiniego, i muzykę jazz-clubu, zabrzmiały hałaśliwie (dyrygent wybrał zresztą rewiowy styl, w miejsce europejskiego persyflażu), a w dalszym rozwoju tego kuriozalnie granego perpertuum mobile dawały się odczuć niedoskonałości intonacji, synchronizacji i balansu. Nie lepiej zresztą było w drugim utworze wieczoru – Koncercie fortepianowym F-dur Gershwina, w którym partię solową zagrał fenomenalny, 32-letni pianista rumuński, Daniel Ciobanu. Niestety witalizm jego stylu, wspaniała technika, wylewny, choć kontrolowany liryzm i świetne wyczucie stylu swingowego, przykrywane były przez zmasowany monolit orkiestry, która nie wykazywała najmniejszego zainteresowania konwencjami jazzowymi utworu, w ich miejsce zaś proponując styl Rachmaninowa.

Fot. Bruno Fidrych

W drugiej części, wyraźnie staranniej przygotowywanej, orkiestra się zrehabilitowała. Przesunięcie akcentu na muzykę panamerykańską (Bachianas brasileiras nr 5 Villi-Lobosa) co prawda nie okazało się szczęśliwe (Joanna Freszel, mimo znakomitej dyspozycji tekstowej i dużej finezji interpretacji, nie posiadała dostatecznej kantyleny w słynnej Arii, a towarzyszące jej wiolonczele charakteryzowały się rachitycznym brzmieniem). Zaraz potem jednak orkiestra wykorzystała swoje atuty w wykonaniu zręcznego neoklasycznego utworu o nieskomplikowanej warstwie rytmicznej – Timepiece Cindy McTee (żony Leonarda Slatkina). W lepszym nastroju dobrnęliśmy do końca koncertu – suity Appalachian Spring Coplanda. Co prawda utwór jest rodzajem Biblii pauperum amerykańskiej prowincji, ale orkiestra zagrała go świeżo, finezyjnie, i z dużą malowniczością. A więc na koniec Ameryka przyszła do nas w pełnej krasie!