Miłość trzech królów, 2 kwietnia, godz. 19.30

Są dziesiątki, a może i setki dzieł zapomnianych słusznie. Są dziesiątki, a może i setki dzieł zapomnianych niesłusznie. Jak odróżnić jedne od drugich? Nie ma innej rady, trzeba je wyciągnąć z szuflady, wykonać i zobaczyć. I to właśnie robi od lat Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Beethovena. W tym roku testom poddana została opera Italo Montemezziego Miłość trzech króli.
Tytuł polski jest mylący, ponieważ nie chodzi o Kacpra, Melchiora i Baltazara, ale o trzech władców pewnej niezidentyfikowanej krainy zakochanych w tej samej kobiecie. Tego nieporozumienia nie ma w oryginale, bo trzej królowie to tre re a Trzej Królowie to tre maghi.
Italo Montemezzi (1875-1952) uważany był za następcę Verdiego. Utwór miał prapremierę w La Scali pod batutą samego Tulio Serafina, a w kolejnym sezonie w Metropolitan Opera w Nowym Jorku przedstawił ją nie kto inny jak Arturo Toscanini. Całość zatem zapowiadała się obiecująco.
Trzeba od razu powiedzieć, że wykonanie było znakomite – soliści znakomicie udźwignęli swoje partie, zwłaszcza dość nietypowo dobrana para dwóch głównych postaci: Fiora (obdarzona pięknym i dużym głosem sopranistka Sara Jakubiak) oraz Archibaldo (rosyjski bas Nikolay Didenko, wpisujący się w najlepsze tradycje wokalne). Czarujący był Jorge Prego (tenor), niestety w bardzo niewielkiej roli Flaminia, świetny David Pershall (baryton) jako Manfredo, podobnie jak przed rokiem zdobył serca publiczności. Eric Barry (tenor) jako Avito potrzebował czasu, by pokazać pełnię możliwości, ale jego pożegnalna pieśń dla ukochanej z II aktu godna jest zapamiętania.
W epizodach charakterystycznych wystąpili Joanna Gontarz jako Służąca, Magdalena Dobrowolska jako Dziewczyna, Anna Fijałkowska jako Stara kobieta, Tomasz Warmijak jako Młodzieniec oraz Piotr Ronek – sopran chłopięcy w wokalizie z II aktu.
Znakomicie brzmiał Chór Filharmonii Narodowej przygotowany przez Henryka Wojnarowskiego. Chór pojawia się dopiero w III akcie, ale staje się główną postacią tego fragmentu opery – dzięki pięknej barwie archaizujących fragmentów stołeczny Chór przydał dramatyzmu temu estradowemu przecież wykonaniu Miłości trzech króli.
Wreszcie czas na pochwały pod adresem Polskiej Orkiestry Radiowej, która pod batutą Łukasza Borowicza, Koryfeusza Muzyki Polskiej, z roku na rok czyni postępy, jest lepsza z każdym występem. Partytura Montemezziego musiała zresztą szczególnie odpowiadać muzykom Orkiestry, bo wykonanie było spontaniczne i zarazem precyzyjne.
Czy Miłość trzech króli powróci do repertuaru? Czy mówi ona coś ważnego sto lat po jej skomponowaniu? Czas pokaże. Jak zawsze, wykonanie zostało zarejestrowane z myślą o płytowym wydaniu, każdy więc, kto nie miał okazji być w poniedziałek w Filharmonii Narodowej, będzie mógł się zapoznać z tym od kilkudziesięciu lat nie wznawianym dziełem. Publikacja nagrania zapowiadana jest na jesień.
Krzysztof Komarnicki
polskieradio.pl