Pasja Pendereckiego

Pięć lat temu, na zakończenie XV Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena, zabrzmiały monumentalne dźwięki Pasji według św. Łukasza Krzysztofa Pendereckiego – pięć lat minęło, a zdawałoby się, ledwie chwila. Było to bowiem wykonanie przejmujące, które pozostawiło w pamięci ślad niezatarty. Po pięciu latach Pasję mogliśmy usłyszeć raz jeszcze, na zakończenie jubileuszowego XX Festiwalu – w pięćdziesiątą rocznicę prapremiery, powiązaną z 1050 rocznicą chrztu Polski.
Krzysztof Penderecki musiał się zatem zmierzyć nie tylko z legendarnym wykonaniem Henryka Czyża, Stefanii Woytowicz, Andrzeja Hiolskiego, Bernarda Ładysza czy Leszka Herdegena, ale i z potęgą własnej interpretacji sprzed kilku lat. Soliści stanęli w szranki ze wspomnieniem kreacji Iwony Hossy, Thomasa Bauera, Tomasza Koniecznego i Krzysztofa Gosztyły – spośród nich tylko narrator znalazł się ponownie w obsadzie solistów. Mierzyć się z dziełem tak monumentalnym i mającym tak szczególną tradycję wykonawczą nie jest zadaniem łatwym, tym bardziej zatem należy podnieść zasługi Davida Pershalla i Nikolaya Didenko, którzy z wielką ekspresją wykonali wymagające partie męskie. Efektowne i niebywale trudne, zarówno pod względem technicznym, jak i emocjonalnym, partie lirycznego komentarza do historii ewangelicznej wykonała zjawiskowa Johanna Rusanen. Fińska sopranistka potrafiła utrzymać napięcie i czystość barwy nawet w skrajnych rejestrach.
Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Narodowej wykazała się wyczuleniem na barwę brzmienia, która stanowi kluczowy czynnik formotwórczy, podniesiony przez kompozytora do rangi elementu pierwszoplanowego – obok tradycyjnych współczynników: melodii, rytmu i harmonii. Zwłaszcza mroczna, obrazowa scena w Ogrójcu pozwalała zrozumieć późniejszy sukces kompozytora jako twórcy operowego. Fragment ten to istna scenografia namalowana dźwiękami, która, jak zauważa prof. Mieczysław Tomaszewski, przenosi słuchacza wprost w sam środek akcji ewangelicznej opowieści.
Najważniejszą rolę w Pasji Krzysztof Penderecki powierzył chórom – centralnym punktem dzieła jest sekwencja Stabat Mater, wykonywana przez połączone chóry a capella. W piątkowy wieczór na estradzie i balkonach Filharmonii Narodowej znalazły się połączone siły Chóru Filharmonii Narodowej, Chóru Filharmonii im. Karola Szymanowskiego w Krakowie oraz Warszawskiego Chóru Chłopięcego. Chór Filharmonii Narodowej stanowi jedyny zespół, dla którego Pasja Łukaszowa jest elementem nie tylko bieżącego repertuaru, ale i historii – wielu artystów chóru śpiewało również pięć lat temu; żywa tradycja wykonawcza zapewniła sukces całości przedsięwzięcia, pozostałe zespoły wpasowały się dobrze w tę estetykę. Prawda, że warszawski Chór Chłopięcy śpiewał pięć lat temu, lecz można z dużą dozą pewności założyć, że pięć lat temu byli to inni chłopcy: pięć lat w tym wieku to epoka.
Pięćdziesiąt lat temu dzieło wstrząsnęło zarówno awangardą, jak i słuchaczami o tradycyjnej orientacji. Pięć lat temu było jasne, że Pasja stała się dziełem klasycznym. Środki niegdyś awangardowe przez lata weszły do obiegu powszechnego – to ważny trop, pozwalający zrozumieć znaczenie tej muzyki dla historii sztuki dźwięków w wieku XX. Ale to nie środki, lecz ich zastosowanie stanowią o trwałości Pasji jako dzieła artystycznego o nieprzemijającej wartości. Krystalicznie przejrzysta partytura Pendereckiego domaga się wykonania precyzyjnego w najdrobniejszym szczególe, każdy dźwięk jest bowiem ważny, doniosły. Układ tekstu i jego muzyczne opracowanie stanowią teologiczny komentarz do Ewangelii, wyrastający z tradycji barokowej. Taka jest właśnie Pasja według św. Łukasza, rozpięta między tradycją a współczesnością, pewnością i zwątpieniem, wiarą i wołaniem o nawrócenie, obrazem a refleksją, emocją i zadumą.
Wielkopiątkowy wieczór 2016 roku zapadnie nam w pamięć na długo. Pozostaje tylko życzyć sobie, byśmy nie samymi tylko wspomnieniami żyli przez kolejne lata, bo Pasja Łukaszowa to dzieło, które domaga się stałej obecności.

Krzysztof Komarnicki