Jego związek z festiwalem jest tak mocny i ważny jakby był członkiem rodziny. Ceniony pianista Rudolf Buchbinder zagrał na 17. Wielkanocnym Festiwalu Ludwiga van Beethovena.
– Czy Pan Buchbinder będzie dziś rozdawał autografy? Przyjechałam z Berlina, specjalnie na ten koncert – dopytywała wczoraj jedna z miłośniczek talentu Rudolfa Buchbindera (jak się później okazało – jego niegdysiejsza uczennica). Po chwili zastanowienia dodała: – Pierwszy raz słuchałam go właśnie tu w Warszawie. To był chyba początek lat 70…
Pani, której nazwiska niestety nie dosłyszałem, autograf otrzymała. I to nie tylko w książce programowej, ale również na najnowszej płycie artysty. Wieczór skończył się więc dla niej bardzo miłym akcentem. Ja natomiast zastanawiałem się dlaczego melomani przemierzają taki szmat drogi za tym artystą. Żeby posłuchać kilku klasycznych sonat w jego wykonaniu?
Urodzony w Czechosłowacji, a wychowany w Wiedniu Rudolf Buchbinder związany jest z Wielkanocnym Festiwalu Ludwiga van Beethovena niemal od początku jego istnienia. Ceniony, jako niezwykle mądry i wrażliwy interpretator muzyki fortepianowej Beethovena i Mozarta właśnie tu zrealizował cykl prezentacji wszystkich 32 sonat fortepianowych patrona festiwalu. Jego recitale zawsze spotkały się z olbrzymim zainteresowaniem publiczności i bardzo ciepłym przyjęciem. Nie dziwi więc, że za udział w festiwalu, za współtworzenie jego wizerunku, a tym samym za ważny wkład w rozwój polskiej kultury uhonorowany został medalem Zasłużony Kulturze – Gloria Artis, który przed dwoma laty odebrał z rąk ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego.
Buchbinder to artysta przywiązujący wielką wagę do skrupulatnej analizy źródeł historycznych. W swoich zbiorach posiada zresztą ponad 35 kompletnych wydań sonat Beethovena, a także sporą kolekcję rękopisów, pierwszych wydań i oryginałów. I chyba tu kryje się odpowiedź na pytanie, które zadawałem sobie po spotkaniu z miłośniczką talentu Buchbindera. Rzecz w tym, że wysłuchanie jego występów na żywo można odebrać niczym spotkanie z geniuszem. Czy mogło być inaczej podczas wpisanego w program tegorocznej edycji recitalu?
Artysta rozpoczął od Sonaty fortepianowej Es-dur Hob. XVI:52 Josepha Haydna, o którym Johann Wolfgang Goethe pisał, że „jego dzieła są idealnym językiem prawdy: każda z części jest konieczna dla całości, stanowi jej składnik scalający, ale też żyje własnym życiem”. Doskonale było to słychać w interpretacji wiedeńskiego pianisty, którego gra zdawała się być śpiewem, a nie uderzaniem w klawisze instrumentu. Kompozycja Haydna, choć przepojona elementami żywiołowego ruchu i tańca, jest dziełem kameralnym i dość subtelnym w brzmieniu. Zwłaszcza, gdy porównamy ją z późniejszą o 10-12 lat Sonatą fortepianową f-moll „Appassionatą” op. 57 Beethovena. A ten właśnie popularny w świecie muzyki klasycznej utwór zabrzmiał jako następny. Buchbinder jakby rozwinął skrzydła, jakby nabrał głębokiego oddechu i postawił na wielkie, niczym nieograniczone emocje. Z perfekcją prawdziwego wirtuoza przebiegał przez kolejne, karkołomne pasaże, nie zapominając jednocześnie o dystyngowanym i lirycznym charakterze melodii czy ścierającym się z nią i prowadzącym do ostatecznej kulminacji „motywie losu”, który kompozytor sprytnie wplótł w partyturę.
Pięknym zakończeniem programu tego recitalu była Sonata fortepianowa B-dur D. 960 Fraza Schuberta. Wspominający kompozytora kronikarze pisali przed laty, że był on równie wspaniałym pianistą: „miał piękne uderzenie spokojnej ręki, grę jasną i wyrazistą, pełną ducha i czułości” – przypomina w katalogu festiwalowym profesor Mieczysław Tomaszewski. Nie wiem czy w swej bogatej bibliotece muzycznej Buchbinder ma także te wspomnienia. Odnoszę jednak wrażenie, że interpretując piękne dzieło Schuberta miał to zdanie w głowie i sercu. Okazał się bowiem fantastycznym malarzem dźwięków, mieniących się kolorów i poetyckiego natchnienia – niczym w miłosnej pieśni. Więc może to Schubert stanie się teraz ulubionym kompozytorem tego pianisty, na tym właśnie festiwalu.
Tomasz Handzlik
Najnowsze komentarze