Pierwszy wieczór z symfoniami Beethovena skłonił mnie do refleksji, idąc po raz drugi do Filharmonii Narodowej szukałem więc w pamięci – kiedy ostatnio można było wysłuchać tych z absolutnego kanonu literatury muzycznej? Daremnie, szybko doszedłem do wniosku, że wysiłki są raczej bezowocne – dawno nie dane mi było uczestniczyć w żadnej ich prezentacji. Dzieła z absolutnego kanonu literatury muzycznej, jakoś paradoksalnie powiększyły grono utworów rzadko wykonywanych. Z jakąś zastanawiającą łatwością nasze czasy akceptują hipotetyczne założenie, że wszyscy dziewięć symfonii Beethovena znają i już! Na szczęście jest Paavo Järvi i Deutsche Kammerphilharmonie Bremen – artyści, którzy na początku XXI wieku odważyli się zapytać: na czym polega znajomość tych dzieł i postanowili odczytać je na nowo, pamiętając o doświadczeniach muzycznego wykonawstwa ostatnich kilkudziesięciu lat. Järvi jest w szczęśliwej sytuacji, każdy szanujący się dyrygent zapewne marzy o tym, by móc swoją wizję symfonii Beethovena zaprezentować publiczności, a tym bardziej utrwalić fonograficznie. We współczesnym świecie, dysponującym szerokim jak nigdy dostępem do archiwaliów, decydenci przemysłu nagraniowego patrzą koso na takie projekty, wręcz ich unikają. Trzeba mieć więc sporo samozaparcia, by taki projekt zrealizować. Szczęśliwcy z Bremy – tak, im się udało; udało się także nam, że mamy możliwość poznania tych interpretacji w koncertowym wydaniu. To doświadczenie bez precedensu.
Apetyt rośnie w miarę jedzenia, przychodząc do Filharmonii Narodowej po raz drugi (a dodatkowo znając nagrania), mniej więcej wiedziałem, czego się spodziewać. Dokładności wykonawczej, precyzyjnych proporcji brzmienia, świetnie rozplanowanej dramaturgii. Tajemnica interpretacji Järviego jest przecież tak oczywista, że aż odkrywcza: wierność Beethovenowi, dokładne odczytanie tekstu kompozycji (dyrygent i orkiestra korzystali z najnowszych wydań źródłowych). Tylko tyle, a właściwie – aż tyle. Nie zawiodłem się: każda fraza, każdy łuk, każdy znak artykulacyjny, każde crescendo i diminuendo, każdy akcent, każdy znak dynamiczny zaznaczony przez Beethovena zostały odczytane i wykonane z niezwykłą pieczołowitością. Oczywiście, w tym miejscu można rozpocząć wielką dysputę na temat względności muzycznej notacji – nie da się poszczególnych parametrów odnieść do bezwzględnego wzorca, zmierzyć i zważyć, ale jeśli zachowane są proporcje – całość nabiera logiki i spójności. Järvi z ogromną dbałością o wzajemne odniesienia i odpowiednie proporcje przekazywał literę kompozytorskiego tekstu Beethovena. Najprecyzyjniej realizował oznaczenia dynamiczne i artykulacyjne, bo tempa dyktował raczej forsowne. W tym aspekcie przejawiło się – moim zdaniem – odczytanie ducha IV i V Symfonii. Estoński dyrygent konsekwentnie odmalowuje je bowiem barwami wyrazistymi, postrzega jako dzieła pełne energii, siły i blasku, nie stroni od patosu (nieodzownego w Piątej), nie zapominając oczywiście o dyskretnych światłocieniach, konturach i bogactwie detali. Nie raziła mnie nawet pewna doza teatralności czy skłonność do zbliżania się do granicy przerysowania. Ta nie została przekroczona. Mając do dyspozycji perfekcyjnie grający zespół, można zresztą pozwolić sobie na dowolne żonglowanie wykonawczymi komponentami.
Na ogromne uznanie i wielkie brawa zasługiwali wszyscy muzycy Deutsche Kammerphilharmonie Bremen. Wyróżnić jednak muszę szczególnie I klarnecistę. Jego partia w Adagio z IV Symfonii pozostanie mi na długo w pamięci. Nieczęsto słyszy się dźwięk o niezwykle ujmującej barwie (słodycz!) i najwyższej szlachetności. I jeszcze jedna refleksja, świadcząca o sile nawyków słuchaczy i stopniu przywiązania do dawniejszych odczytań symfonii Beethovena. Po koncercie, w rozentuzjazmowanych kuluarach rozgorzała dyskusja: Järvi nie zrealizował fermaty na początku V Symfonii. Zdanie to wprawiło mnie w niejaką konsternację. Jak to, przecież precyzyjnie trzymał się tekstu? Nie zrealizował – półnuta es kończąca pierwszy motyw była za krótka w stosunku do półnuty d z drugiego motywu! Tak, to prawda, tylko że tak właśnie napisał Beethoven! W drugim motywie d jest przetrzymane przez dwa takty i powinno trwać dwa razy dłużej, niż es. Oba dźwięki zaznaczone są fermatą (znakiem wymuszającym zatrzymanie się jeszcze na moment, jak długi – nie wiadomo, trzeba go wyczuć). I Järvi precyzyjnie zapis Beethovena zrealizował! Po prostu dokładnie odczytał partyturę. Tu przecież leży klucz do jego oryginalnych i porywających interpretacji.
Marcin Majchrowski (Polskie Radio)
Najnowsze komentarze