W recenzji poprzedniego wieczoru zachwycałam się grą Sinfonii Varsovii. A dziś na scenie Filharmonii Narodowej zasiadła orkiestra, która poprowadziła nas jeszcze o jeden schodek bliżej nieba! To był od pierwszego do ostatniego dźwięku cudowny koncert. NDR Sinfonieorchester Hamburg pod batutą Krzysztofa Urbańskiego, Polaka zdobywającego światowe estrady, wprost zachwycała.
Dźwiękowo malarski orkiestrowy majstersztyk Richarda Straussa „Wesołe psoty Dyla Sowizdrzała” niewątpliwie jest probierzem zdolności każdego symfonicznego zespołu. Nie wiem, czy mamy w Polsce podobnie sprawną i zachwycającą spójnością brzmienia orkiestrę i tak bezbłędną sekcję dętą (wielkie brawa szczególnie dla waltorni). Był to programowy, późnoromantyczny, czyli bardzo odpowiedni, „przedtakt” do Mahlerowskiego „Des Knaben Wundenhorn”, z którego zbioru pięć pieśni wykonał Thomas Hampson. O interpretacji amerykańskiego barytona można mówić tylko i wyłącznie w superlatywach. Pięć pieśni otwierających drzwi do romantycznego świata tajemniczości wywiedzionej z folkloru, dziecinnych wyobrażeń, obrazków o duchach i baśniowych postaciach, muzyki orkiestr wojskowych, pełnych ironii anegdotycznymi diagnoz, stało się prawdziwym muzycznym spektaklem. Każdy najmniejszy szczegół, gest, oddech miał swoją wielką wagę. Była to wyrafinowana podróż. Hampson mówił w rozmowie dla „Ruchu Muzycznego” (3/2014) o pieśni, jako właśnie o podróży – za słowem: „[Słowo] wyzwala w konkretnych okolicznościach jakąś emocjonalną, pobudzającą reakcję. Pieśń nie jest komunikatem ubranym w muzykę. Osobną formą sztuki jest melodia, osobną również jest wiersz. […] Dla mnie to coś wspaniałego, że dwie formy sztuki łączą się w trzecią, nazwaną pieśnią. I fantastyczne jest to, jak język muzyki poprzez słowa uruchamia naszą wyobraźnię”. Rzeczywiście Hampsonowi udało się poruszyć wyobraźnią zebranych w FN. Niekończące się oklaski nie mogły nie skutkować bisami – usłyszeliśmy, chyba jeszcze bardziej wyborne i temperamentne, pieśni :„Antoniego z Padwy kazanie do ryb” i „Pochwałę światłego rozumu” z tekstem pełnym onomatopei (kukanie kukułki i „Hi-je! Hi-je!” osiołka).
Prawdziwie królewskim zwieńczeniem stała się czysto symfoniczna kreacja, która zabrzmiała po przerwie. Rzadko można spotkać tak sprawne, przedstawiające rozmaitość oryginalnych pomysłów i nawiązań do przeszłości wykonanie dzieła Szostakowicza. Rosyjski kompozytor „moderny zniewolonej” swą „X Symfonię” napisał aż osiem lat po poprzedniej, niedługo po śmierci Stalina – i bezpośrednio nawiązuje do okresu jego rządów. W utworze ironia przeplatana jest bólem, potężnie prężące się dźwięki, szorstkie, spotykają te kojące, szukające wytchnienia w uroczych fluktuacjach. To przejmująca przemowa, która pod batutą Urbańskiego ukazana została z ogromnym znawstwem rzeczy. A zaznaczyć trzeba, że partytura nie należy do łatwych; nietrudno też poddać się warstwie ekspresyjnej dzieła (wiele zespołów zanadto romantyzuje) i zapomnieć o tym, że dynamika ma w „Dziesiątej” ambitus największy z możliwych. Pozostaje mi więc wypatrywać na afiszach polskich sal koncertowych kolejnych występów NDR Sinfonieorchester Hamburg i oczekiwać na kolejne wielkie i piękne muzyczne przeżycia.
Marta Januszkiewicz
Najnowsze komentarze