Weekend to czas wytchnienia. Ale Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Beethovena wciąż działa – i to ze zdwojoną siłą. W tę sobotę nawet z potrojoną. Na szczęście! Bo dla słuchaczy był to wspaniały sposób na odpoczynek i delektowanie się sztuką muzyczną różnych epok. Mieliśmy najpierw spécialité de la maison Festiwalu, czyli muzykę Beethovena, potem śpiewy armeńskiego chóru z programem z muzyką Krzysztofa Pendereckiego, Sofii Gubajduliny, Johannesa Brahmsa, czy o zmyśle tradycji Armenii Komitasa Wardapeta, a na zakończenie dnia wydarzenie bezprecedensowe – pierwsze polskie wykonanie (w wersji koncertowej) opery The Turn of the Screw Benjamina Brittena.
Nowojorski Alexander String Quartet, choć działa już od ponad trzydziestu lat, w Polsce zagościł po raz pierwszy. Na Zamku Królewskim zespół chwalił się interpretacjami Kwartetu smyczkowego a-moll op. 132 Beethovena oraz Kwintetu klarnetowego h-moll op. 115 Johannesa Brahmsa, w którym na klarnecie zagrał Joan Enric Lluna. Ci działający w Wiedniu kompozytorzy, razem z J.S. Bachem tworzą wielką trójcę największych kręgu muzyki niemieckiej. Przedostatni kwartet w dorobku Beethovena wychodzi już w nową epokę – epokę Brahmsa, i to chyba właśnie zespół starał się uwidocznić. A w Kwintecie klarnetowym można było odnaleźć korespondencję z poprzednim dziełem.
W złotej zamkowej sali mogliśmy dalej cieszyć nasze uszy muzyką kameralną. Tym razem usłyszeliśmy śpiew. Chór mieszany a cappella. Zespół operujący jedynym w swoim rodzaju brzmieniem – a to wszystko przez zakorzenienie artystów w zmyśle ich rodzimej sztuki muzycznej, tak bardzo religijnie (prawosławnie) uduchowionej. Hover State Chamber Choir pod batutą Sony Hovhannisyan ujmował spoistością i gładkością brzmienia, czarował odległymi światami, w których piękno i symetria jest nadrzędną wartością; słyszeliśmy spiritual minimalism o korzeniach w prawosławiu (drobiazgi Wardapeta), uroki utworów wywodzących się z tradycji łacińskiej (jak Missa brevis i Pieśń Cherubinów obecnego na koncercie Pendereckiego) albo dzieło romantyczne Warum ist das Licht gegeben den Mühseligen Brahmsa, wykorzystujące teksty biblijne i cytujące luterański chorał, ale zabarwione świecko, nazwane „małą rozprawą o wielkim dlaczego”.
Wieczorny koncert w Filharmonii Narodowej z Obrotem śruby (1954), jak tłumaczy się dzieło Brittena, stworzone na podstawie noweli Henry’ego Jamesa z 1898 roku, był już propozycją zapraszającą do światów, w których rządzą ciemności. To wręcz rodzaj horroru. Dwoje dzieci – Miles i Flora (w tych rolach – znakomici! – Rosie Lomas i Dominic Lynch), ich opiekunka (Diana Montague), wuj, który nie chce się losem podopiecznych interesować, nowo zatrudniona guwernantka – postać anielsko dobra (Emily Workman) oraz… dwie zjawy nękające domowników: byłej guwernantki (Kathleen Reveille) oraz kamerdynera (Eric Barry), który za życia „pozwalał sobie z dziećmi i guwernantką dniem i nocą”… Do wyrażenia szerokiej palety rozmaitych ekspresji, nie tylko jak z koszmaru, ale sielskich i pastoralnych, angielskiemu kompozytorowi, którego setną rocznicę urodzin w zeszłym roku obchodziliśmy, wystarczył kameralny skład trzynastu muzyków: kwintet smyczków, pojedyncza obsada dętych drewnianych, waltornia, harfa, perkusja i fortepian. Polscy instrumentaliści w tej niełatwej partyturze spisali się wręcz wzorowo, stworzyli śpiewakom wspaniałą „scenografię”. To wszystko było zasługą nie tylko ich najwyższych zdolności, ale przede wszystkim świetnego zmysłu dyrygenta, Łukasza Borowicza, który cały ten muzyczny spektakl zakroił według najlepszych światowych miar. Swym mieniącym się młodzieńczymi delikatnościami głosem popisała się sopranistka Kathleen Reveille w roli guwernantki, pochwalić trzeba też tenora Erica Barry’ego, jako bardzo złego – i to komplement – ducha. Teraz pozostało nam więc chyba tylko czekać na wystawienie The Turn of the Screw na polskiej scenie operowej.
Marta Januszkiewicz
Najnowsze komentarze