Richard Strauss był mistrzem liryki wokalnej, a jego dorobek (około 200 pieśni solowych) dopełnia najdonioślejsze osiągnięcia niemieckiego romantyzmu, korzeniami sięgające spuścizny Franciszka Schuberta. Na co dzień pieśni Straussa w koncertowym życiu, przynajmniej w krajowym wymiarze, należą do absolutnych rarytasów – bardzo ucieszył mnie więc monograficznie zestawiony program recitalu amerykańskiej śpiewaczki Sereny Benedetti (sopran), której towarzyszył pianista J.J. Penna. Znalazły się w nim prawdziwe perły z dorobku Straussa, ukazujące bujną różnorodność jego solowej liryki. Naczelny wątek programowy Festiwalu – „wieczna kobiecość” (ewig weibliche) – przejawił się w tych kilkunastu pieśniach na kilka sposobów. Mädchenblumen op. 22 (Dziewczęta-kwiaty) to cztery miniaturowe portreciki różnych typów kobiecości, metaforycznie odniesione do gatunków kwiatów. Wokół nastrojów kobiety zakochanej krążyły teksty Clemensa Brentano, umuzycznione przez Straussa w opus 68. Wreszcie macierzyństwo: pogodnie uduchowione (Meinem Kinde), ukojone, ale i zatroskane (Wiegenlied) albo ukazane ze szczyptą satyrycznego dystansu (Muttertändelei) – obrazów kobiecości dopełniało. Jednym słowem, program dobrany został niezwykle smakowicie.
Serena Benedetti swoim straussowskim recitalem debiutowała w Polsce. Jest na pewno artystką bardzo wszechstronną, wykonującą zarówno partie operowe (m.in. Zuzanna w Weselu Figara, Fiordiligi w Cosi fan tutte, Musetta w Cyganerii, Marcelina w Fideliu), oratoryjne (Mesjasz Haendla w Carnegie Hall), jak i repertuar pieśniowy. Zbiera pochlebne recenzje, a krytyka podkreśla walory jej głosu, zwłaszcza w repertuarze bel canto. Jest na pewno śpiewaczką niezwykle ambitną, stawiającą sobie wysokie wymagania. Świadczyć o tym może choćby cykl Brentano Lieder op. 68 Richarda Straussa.
Ten zbiór, napisany w roku 1918 jest obrazem dojrzałego spojrzenia kompozytora na lirykę wokalną. Od śpiewaczki wymaga się w nim ogromnej ekspresji, a skala trudności technicznych i niebotyczna rozpiętość partii wokalnej wytrzymuje porównanie jedynie z literaturą operową. Poprzeczkę interpretacyjną podnosi jeszcze zaawansowanie języka harmonicznego i ekspresjonistyczny kontur linii melodycznej. To był bezsprzecznie najbardziej skomplikowany punkt programu recitalu Sereny Benedetti. Należą się więc jej wyrazy uznania za odwagę zmierzenia się z Brentano Lieder. Odniosłem jednak wrażenie pewnego niedosytu. Zarówno Benedetti, jak i J.J. Penna bardzo poprawnie zrealizowali tekst (w ich przypadku nie ma mowy o kłopotach warsztatowych). Zabrakło jednak ostatecznego wniknięcia w treść, wyraźnego podkreślenia afektów, przekazania tego, co zapisana muzyka ze sobą niesie, owej interpretacyjnej wartości dodanej. Szkoda, bo efekt mógłby być nieporównanie lepszy. Za to bardzo pewnie, efektownie i niezwykle przekonująco wypadła druga część recitalu. Interpretacje pieśni Schlechtes Wetter op. 69 nr 5 czy Morgen op. 27 nr 4 mogły po prostu fascynować. Pierwsza z wymienionych niepokojącą, żywiołową aurą, druga – doskonale oddanym nastrojem. Zatriumfował śpiew pełen spokoju i ciepłe barwy fortepianowego akompaniamentu. Za wykonanie drugiej części programu artystom należą się wyrazy głębokiego uznania.
Marcin Majchrowski (Polskie Radio)
Najnowsze komentarze