Rudolf Buchbinder jest w festiwalowym pejzażu postacią wyjątkową. Jemu i tylko jemu dane było wykonać komplet sonat fortepianowych Beethovena – te recitale rozłożone zostały na bodaj jedenaście lat. W ubiegłym roku festiwalowa publiczność mogła wysłuchać także budzącego respekt wykonawczego maratonu. Buchbinder i Sinfonietta Cracovia w ciągu jednego dnia (11 kwietnia 2011) zaprezentowali w Filharmonii Narodowej pięć koncertów fortepianowych Beethovena. Tegoroczny solowy recital austriackiego pianisty był więc w tym kontekście występem nieco skromniejszym. W programie – Impromptus op. 142 Franciszka Schuberta oraz 33 Wariacje na temat walca Diabellego op. 120 Ludwiga van Beethovena.
Ów repertuarowy wybór, w kontekście zamkniętego już wielkiego rozdziału prezentacji sonat patrona Festiwalu jest całkiem logiczny. Monumentalne 33 Wariacje na temat walca Diabellego są przecież dziełem uchodzącym za kompendium wiedzy o technice wariacyjnej. W perspektywie dziejów muzyki europejskiej historycy zestawiają je właściwie wyłącznie z Wariacjami Goldbergowskimi Jana Sebastiana Bacha. Żaden pianista, który mieni się ekspertem od twórczości Beethovena, po prostu od opus 120 abstrahować nie może. Wykonując w pierwszej części Impromptus Schuberta, skomponowane w grudniu 1827, wskazywał Buchbinder na nową – romantyczną perspektywę XIX-wiecznej pianistyki, której bez muzyki Beethovena oczywiście by nie było. Zresztą wariacyjność w Impromptus odgrywa bardzo istotną rolę. Nie tylko w trzecim, aczkolwiek ono pod tym względem posiada najbardziej przejrzystą formę: tematu i pięciu wariacji.
W erudycyjnym artykule w książce programowej Marcin Trzęsiok przypomniał niezwykle interesujący pogląd Milana Kundery na temat muzycznych form – sonaty i wariacji. Czeski pisarz „podsunął nam niegdyś (w powieści Księga śmiechu i zapomnienia) metaforę podróży: sonata jest podróżą w przestrzeni, wariacje – podróżą w głąb siebie. Dodał, że z poznawania nieznanych krain musimy kiedyś, bez większego żalu, zrezygnować. Jeśli natomiast odłożymy na bok poznanie samych siebie, odczujemy to jako niepowetowaną stratę.” Ta metafora Kundery – przytoczona przez Marcina Trzęsioka – bardzo mi się podoba, a w kontekście recitalu Rudolfa Buchbindera wydaje mi się absolutnie kluczowa. Rozpatrywać ją zresztą można na różnych płaszczyznach. Zadawałem sobie bowiem pytanie – czy wykonując Wariacje na temat walca Diabellego Buchbinder opowiadał o własnej „podróży w głąb siebie” czy też dostarczał słuchaczom pożywki do ich osobistej wiwisekcji? Przyjmując tę ostatnią perspektywę muszę przyznać, że moja wycieczka do wnętrza najlepiej niestety nie wypadła. Trudno mi było bowiem wyciągać pozytywnie wnioski z dość chaotycznego i mało przejrzystego sposobu gry Rudolfa Buchbindera. Szwankowała niestety precyzja, a wykonawcze założenia jakby wymykały się pianiście spod kontroli. Czyżby Rudolf Buchbinder – jak Wisława Szymborska – „wolał piekło chaosu od piekła porządku”? Może tak, a może to tylko mnie się wydawało? „Wolę nie pytać […]”.
Marcin Majchrowski (Polskie Radio)
Najnowsze komentarze