Tegoroczny koncert z cyklu „Nieznane opery”, którym od 2008 roku dyryguje Łukasz Borowicz, zapowiadał się intrygująco. W wykonaniu Orkiestry Filharmonii Poznańskiej pod batutą Borowicza miały zabrzmieć dwie różniące językiem i stylem muzycznym zapomniane opery – jednoaktówki Savitri Gustava Holsta i Sancta Susanna Paula Hindemitha powstałe w początkach XX wieku. Oba utwory okazały się rzeczywiście czymś zgoła niezwykłym i odświeżającym uszy melomanów przyzwyczajonych jednak głównie do muzycznej strawy złożonej z dzieł klasycyzmu, romantyzmu i późnego romantyzmu, rzadziej baroku i późniejszych dekad wieku XX.
Sancta Susanna jako dzieło ekspresjonistyczne, choć w mało w Polsce znanym indywidualnym stylu Paula Hindemitha, mogła nasuwać odległe skojarzenia z operami Richarda Straussa i Albana Berga – poprzez gęstość instrumentacji w orkiestrze, krzykliwą, jaskrawą barwę i ekscentryczny charakter.
Natomiast Savitri Holsta była czymś zupełnie unikatowym – próbą stworzenia przez brytyjskiego kompozytora muzycznego moralitetu, nie związanego jednak z żadną wiarą czy religią – jedynym objawieniem jest w niej głos miłości skomponowany na mezzosopran, którym śpiewa w operze tytułowa bohaterka. Fortelem podyktowanym jej przez miłość do męża wyprowadza ona w pole samą Śmierć pragnącą zabrać dziewczynie ukochanego Satyavana – Holst kanwą tej krótkiej, ale budującej opowieści uczynił hinduistyczny mit o miłości Savitri i Satvayana zapisany w jednej z ksiąg Mahabharaty.
Utwór znalazł świetnych adwokatów w osobach trojga wykonawców: Justyny Ołów (Savitri – mezzosopran), Krystiana Krzeszowiaka (Satyavan – tenor) i Mariusza Godlewskiego (Śmierć – baryton). Partie Śmierci i Savitri na początku brzmiały trochę jak wokalizy, trochę jak recytatywy, aby później rozwinąć się w bogatszy, dramatyczny sposób, choćby w miłosnej pieśni Savitri.
Głos Mariusza Godlewskiego w partii Śmierci nabrał wyjątkowej mocy, zabrzmiał potężnie zwłaszcza w momencie, gdy Śmierć bezlitośnie odmawia Savitri przywrócenia jej męża do życia. Z kolei Justyna Ołów zachwyciła mezzosopranem o ciemnej barwie i szlachetnym głębokim tonie. Krystian Krzeszowiak oczarował miękkim, dźwięcznym tenorem w lirycznej partii Satyavana.
Ciekawe, jak Holst oszczędnie użył w tym utworze towarzyszących śpiewakom instrumentów muzycznych – jakby tylko dla dodania koloru i zabarwienia tła. Niezwykły efekt wprowadził kameralny chór żeński, który w połowie utworu dołączył do solistów – tak jakby bohaterowie znaleźli się w nadprzyrodzonej przestrzeni – już poza ziemską materią, ale jeszcze nie w zaświatach, w miejscu, z którego Satyavan, dzięki miłości swej żony, może jeszcze powrócić do żywych.
Sancta Susanna Hindemitha to z kolei dramat, którego sednem są seksualne pragnienia tytułowej zakonnicy, tym bardziej dojmujące i przechodzące w rodzaj halucynacji, im bardziej są wypierane okrutny rygor klasztoru. Jednoaktowa opera z 1921 roku powstała na podstawie tekstu niemieckiego poety Augusta Stramma. Przedstawiany jest on jako autor libretta, ale nie mógł już być nim osobiście, zginął bowiem w okopach I wojny światowej. Hindemith sięgnął po jego twórczość, w której kwestie seksualne, zwłaszcza kobiece pożądane przedstawiane były w szokujący i brutalny sposób. Poezja Stramma uwikłana jest między fascynacją tym, co uważane jest za brud życia, a dążeniem ku Bogu. I wokół tej osi zbudowana jest również Sancta Susanna, gęsto i pomysłowo zinstrumentowana ze świetnymi partiami wokalnymi sopranu (Katarzyna Hołysz jako siostra Susanna) i mezzosopranów (Anna Bernacka jako siostra Clementia, Anna Lubańska jako Stara Siostra).
Współczesny słuchacz inaczej patrzy na buntownicze miotanie się siostry Susanny – jej pragnienie jest przede wszystkim pragnieniem wolności i prawdziwego życia. Kompozytor świetnie rozłożył akcenty, doprowadzając utwór do wielkiej kulminacji, w której dla Susanny nie ma już odwrotu, ponieważ bunt rozgorzał w niej ze zbyt wielką siłą. W finale pojawiają się surowe tony przypominające ponury średniowieczny chorał, który symbolizuje karę, jaką Susanna sama na siebie ściąga – zamurowanie żywcem.
Zapewne pandemia przeszkodzi w doprowadzeniu przez Operę Narodową w Warszawie do premiery nieco późniejszej opery Paula Hindemitha Cardillac, którą ma reżyserować Mariusz Treliński. Szkoda, już można by myśleć, że nastał wreszcie w Polsce łaskawszy czas dla tego mało znanego u nas i nie grywanego w ogóle na scenie kompozytora-ekspresjonisty.
Anna S. Dębowska
Piątek, 26 marca, godz. 19:30, Aula UAM Sala Koncertowa Filharmonii Poznańskiej
Najnowsze komentarze