Niedzielny recital Andrzeja Wiercińskiego w sali kameralnej Filharmonii Narodowej był zjawiskiem co się zowie frapującym. 26-letni warszawianin po studiach u Pawła Giliłowa w salzburskim Mozarteum, zdobyciu laurów na międzynarodowych konkursach pianistycznych i intensywnej praktyce koncertowej w Europie i Azji, stał się pianistą wysokiej klasy, myślącym, muzykalnym, bez nastawienia na efekt, intrygującym.
O jego klasie świadczy choćby zawartość programu jego recitalu, pod każdym względem niebanalna, z pewnością zaś ambitna.
Na początek wykonał trzy jednoczęściowe sonaty fortepianowe (w oryginale klawesynowe) Domenica Scarlattiego w tonacjach d-moll, C-dur i g-moll. Piękna była zwłaszcza druga z tych sonat oparta na fanfarowym, jakby myśliwskim motywie, kunsztownie w stylu francuskim zdobiona trylami i przednutkami. W Scarlattim Wierciński pokazał więc bardzo dobrą artykulację, lekkie i elastyczne uderzenie oraz swobodny kontakt dłoni z klawiaturą. Tryle i ozdobniki pod jego palcami brzmiały krągło i soczyście.
Przeniesieniem w zupełnie inny muzyczny świat była Litania, fortepianowa transkrypcja pieśni Franza Schuberta (Litanei auf das Fest aller Seelen, D343a) dokonanej przez Franza Liszta. Wierciński eksponował śpiewność kontemplacyjnej melodii prowadzonej płynnie w niskim rejestrze. W jego wykonaniu Litania zabrzmiała jak piękny nokturn.
Następnie przyszedł czas na innego Liszta, słynnego wirtuoza fortepianu cytującego nie mniej znanego wirtuoza skrzypiec – Andrzej Wierciński zmierzył się z VI Etiudą a-moll ze zbioru Grandes etudes de Paganini, S. 141, której wariacje oparte są na temacie 24. Kaprysu a-moll Niccola Paganiniego. Zwróciłam uwagę na jakość dźwięku, którym posługuje się Wierciński – miękki, zarazem pełny i krągły. Mimo wirtuozowskich trudności, które przenikają VI Etiudę pianista znalazł miejsce na muzykę, zachowując dużo śpiewności, tam gdzie ktoś inny skupiłby się na klawiszowej gimnastyce i być może – idąc na efekt – nadużywałby dynamiki forte.
Podobne wrażenie odniosłam, słuchając VI Etiudy Sergiusza Rachmaninowa, również utrzymanej w tonacji a-moll, pochodzącej ze zbioru Etiud-Obrazów. Utwór niesłychanie złożony, rozgrywający się na wielu planach, przynoszący coraz to nowe nastroje, mający coś z fortepianowej groteski, którą otwiera i zamyka groźny chromatyczny motyw przewodni. W nagraniu samego Rachmaninowa ten skomplikowany, wielogłosowy utwór brzmi jak jedna melodia, której osnowy kompozytor nie gubi ani na moment. To jeden głos z wielowarstwową obudową dźwięków. Czasami odnosiłam wrażenie – być może mylne, że Andrzej Wierciński nieco tonie w nutach i klawiszach, ale pierwiastek czysto muzyczny był dla niego bez wątpienia najważniejszy.
Później przyszedł czas na kolejną etiudę, choć przecież te miniatury różnych kompozytorów, które pianista zawarł w programie, to coś więcej niż ćwiczenie na sprawność techniczną – to muzyka na najwyższym poziomie trudności. Była to XIII Etiuda „L’escalier du diable” György’ego Ligetiego. W swoich 18 etiudach Ligeti rozwijał problemy metrorytmiczne: „rytmikę iluzyjną, nakładanie na siebie siatek rytmicznych o różnej gęstości oraz zjawisko tzw. wewnętrznych wzorów rytmicznych” (za Encyklopedią Muzyki PWM).
W Diabelskich schodach kilka niezależnych głosów rozchodzi się i schodzi na przemian, idzie w górę, rozdziela się i prowadzi własną niezależną od pozostałych aktywność. Wszystko to dzieje się motorycznie, w niespokojnym ruchu ósemkowym. W pewnym momencie gęsty szyk nut prowadzi w górę do samego końca skali fortepianu, do ostatnich klawiszy, których dźwięki brzmią jak szpileczki. Ale to jeszcze nie koniec tego szaleńczego utworu, którego złożoność Wierciński pokazał nader czytelnie.
Po tych wyzwaniach zabrzmiał z kolei Chopin i jego I Scherzo h-moll op. 20, w którym emocje ukazane są bardziej bezpośredni sposób. Jeśli odbędzie się w tym roku 18. Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina w Warszawie, to Andrzej Wierciński, który już zapowiedział start w tym turnieju, będzie jednym z moich faworytów.
Nie gra Chopina od sztancy, ma coś własnego do powiedzenia, ta muzyka w nim żyje, a on jest niej głęboko zanurzony. Scherzo h-moll miało kształt, wyraźny rysunek i wyraz, Wierciński swobodnie też używał tempo rubato, to rozciągając narrację, to znów robią accelerando w burzliwych kaskadach dźwięków, w ich gniewnym bulgocie. Dobrze ukazał tez architekturę utworu, którego mroczny dramat rozgrywa się polifonicznie na wielu planach-kondygnacjach.
Po krótkiej przerwie pianista powrócił jeszcze na estradę, aby wykonać Wariacje na temat Corellego op. 42 Sergiusza Rachmaninowa, zwieńczenie całego recitalu.
Anna S. Dębowska
Niedziela, 28 marca, godz. 19, Sala Kameralna Filharmonii Narodowej
Najnowsze komentarze