Filharmonicy Czescy po raz ostatni gościli na scenie Filharmonii Narodowej w 1977 roku. Za sprawą Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena znów zagrali w Warszawie. Wreszcie! I oby jak najczęściej, bo tak fenomenalnych muzyków spotyka się nie często.
Wierny przyjaciel Festiwalu Beethovenowskiego Rudolf Buchbinder, wybitny czeski dyrygent Jiří Bělohlávek i artyści Czeskiej Filharmonii byli bohaterami drugiego wieczoru festiwalowego, którego program otwierało wykonanie V Koncertu fortepianowego Es-dur op. 73 Ludwiga van Beethovena. „W krajach anglosaskich znany jest pod nazwą »emperor concerto«, co należałoby rozumieć bardziej jako »cesarz wśród koncertów«, aniżeli »koncert cesarski«. Określenie to nigdy się w Polsce nie przyjęło, może dlatego, że tytuł cesarza czy imperatora kojarzył się tu fatalnie – z obcą władzą. Gdzie indziej jednak odzwierciedla wrażenie, jakie dzieło to wywiera po dziś dzień na słuchaczach” – podkreśla muzykolog Maciej Negrey.
Takie też „cesarskie”, „królewskie” wrażenia wzbudziła gra Buchbindera. Artysty, który jest nie tylko wytrawnym wirtuozem fortepianu, ale też kompetentnym interpretatorem klasyki, zaś jego olbrzymia wiedza i doświadczenie muzyczna wywodzą się m.in. ze wspaniałych archiwów i historycznych zbiorów partytur czy muzycznych zabytków, które gromadzi od lat.
W Koncercie Beethovena Buchbinder zdawał się tego wieczoru szukać jego drugiej duszy. Czarował i intrygował delikatną frazą, ze swobodą przemycając też pełne wirtuozerii frazy.
Świetnym partnerem okazała się towarzyszą mu czeska orkiestra, choć jej prawdziwy popis miał nastąpić dopiero za chwilę.
VII Symfonia d-moll op. 70 Antonina Dvořáka to dzieło niezwykłe. „Połączenie ogromnego bogactwa myśli muzycznych z niezwykłą logiką ich przeprowadzenia” – pisze Negrey.
Bogactwo to zabrzmiało w poniedziałkowy wieczór z niebywałą siłą. Od pierwszych dźwięków balladowego Allegro maestoso, po idylliczne Poco adagio (piękne sola dętych drewnianych), którego nastrój co rusz burzy chorałowy, niepokojący zaśpiew fagotów i klarnetów; od pięknych dialogów i przenikających się tematów (część II), po cudowne Scherzo, które uważane jest jednym z najpiękniejszych walców symfonicznych. „Walc to subtelny i namiętny zarazem, melancholijny i gwałtowny, lekki w początkowych staccatach skrzypiec i porywający aż do zatracenia we wstrząsanych ostrym rytmem kulminacjach, bo i tu jest ich niemało. Ale są one tylko rezultatem symfonicznego rozwoju, podtrzymywanego przez coraz bogatsze, melodyjne kontrapunkty”- podkreśla Maciej Negrey. Czytając jego słowa podczas tego akurat koncertu można było odnieść wrażenie, że opisuje on właśnie występ Czechów z Bělohlávkiem.
Artyści z pietyzmem, a jednocześnie niebywałą lekkością odmalowali bowiem wszystko to, czego doszukują się w partyturze Dvořáka historycy muzyki. A może nawet więcej. Naszpikowany kulminacjami i kontrapunktami walc przeradzał się momentami w wojskowy marsz, z ostrymi wybuchami fanfar, ekstatycznymi, budzącymi grozę niźli porywającymi do tańca. A jednak było w tym walcu również piękno, taneczna lekkość, zwiewność. Jakbyśmy słuchali nie tylko płynących z partytury i wykonujących je instrumentów dźwięków, ale barwnej opowieści. Opowieści, którą Czeska Filharmonia opowiadała z takim zaangażowaniem, jakby dotyczyła ich własnej historii.
Choć poniekąd tak przecież jest. Dvořák to narodowy skarb Czechów, który – patrząc choćby na dokonania Bělohlávka i jego orkiestry wynoszony jest przez nich na muzyczne ołtarze.
Chciałoby się powiedzieć „cudze chwalicie swego nie znacie”. Zapatrzeni bowiem i zafascynowani znakomitymi orkiestrami z Londynu czy USA zapomnieliśmy nieco o naszym europejskim i słowiańskim dziedzictwie kulturowym, o naszych południowych sąsiadach (w Filharmonii Narodowej Czeska Filharmonii występowała ostatnio 38 lat temu), którzy nie tylko dorównują tym „wymarzonym” ideałom, ale często też ich prześcigają. Czego wspaniały dowód otrzymaliśmy podczas tego właśnie wieczoru 19. Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena w Warszawie.
Tomasz Handzlik
Najnowsze komentarze