W sobotę w Filharmonii Narodowej pierwszy raz na tym festiwalu zabrzmiał Penderecki symfonik. Wieczór rozpoczęła premiera VI Symfonii „Chinesische Lieder”, którą dyrygował Wojciech Rajski.
Od drzew do Dalekiego Wschodu
VI Symfonia ma szczególne miejsce w dorobku Krzysztofa Pendereckiego. Egzystowała w nim na specjalnych prawach jako utwór, o którym często się wspominało, ale który de facto nie istniał. Aż do roku 2017. Kompozytor nosił się z zamiarem napisania swojej szóstej z kolei symfonii jeszcze w połowie lat 90. XX wieku. Zapowiadał, że nada jej tytuł Elegia na umierający las – przejmował się bowiem niszczeniem natury przez człowieka, „śmiercią drzew, lasów i tropikalnych dżungli”. Jednak dopiero w 2003 roku przystąpił do szkicowania Adagia do VI Symfonii, która wkrótce miała stać się Ósmą. Wcześniej powstałą symfonia Siedem bram Jerozolimy, której kompozytor nadał numer porządkowy 7, zaś w roku 2005 poznaliśmy jego VIII Symfonię „Pieśni przemijania” , w której twórca zrealizował swój zamysł napisania elegii leśnej, a jej libretto stworzył z wybranych wierszy poetów niemieckojęzycznych. Szósta powstała najpóźniej – jej światowe prawykonanie odbyło się w ubiegłym roku w Kantonie pod batutą Long Yu. Jest to symfonia przesycona duchem Dalekiego Wschodu: kameralna, przeznaczona na mały skład orkiestrowy, oparta na wierszach ze złotego okresu chińskiej poezji (VIII wiek n.e.) w przekładzie na język niemiecki (ich wyboru dokonał kompozytor). Jest to bowiem symfonia pieśni, których jest osiem, śpiewanych przez baryton i oddzielanych od siebie melodiami granymi na erhu – chińskim instrumencie smyczkowym pochodzący z tego samego okresu, co wiersze wykorzystane w utworze, a swoją barwą przypominający tembr ludzkiego głosu. Europejska premiera utwory odbyła się w Dreźnie pod dyrekcją Michaela Sanderlinga. Prezentacja na Festiwalu Krzysztofa Pendereckiego w Warszawie, którą z Orkiestrą Sinfonia Varsovia przygotował Wojciech Rajski, była pierwszym wykonaniem tego dzieła w Polsce.
Synteza Wschodu i Zachodu
To utwór niezwykle liryczny, nieśpieszny, wręcz elegijny, oszczędnie zinstrumentowany. Brak w nim typowej dla Pendereckiego niesamowitości, mrocznych, ciemnych nastrojów, dramatycznych napięć i kulminacji. Kompozytor podszedł z wielkim szacunkiem do słowa, a partia barytonowa jest po mistrzowsku napisana – w Warszawie zaśpiewał ją Stephan Genz, któremu można zarzucić jedynie to, że był mniej słyszalny, gdy śpiewał w niskim rejestrze. Czymś wyjątkowym były solistyczne wejścia erhu, które następowały po każdej pieśni – ten trzymany na kolanie instrument smyczkowy, na którym grała Chinka Zen Hu, mimo swoich niewielkich rozmiarów był bardzo dobrze słyszalny w sali koncertowej Filharmonii Narodowej. Grane na erhu melodie, mimo że oddawały ducha dalekowschodniej estetyki, utrzymane zostały w stroju równomiernie temperowanym. To zdradzało, iż ich autorem jest człowiek Zachodu. Bo istotnie, napisał je Krzysztof Penderecki. „Nie pozwoliłbym, aby w mojej partyturze znalazły się jakieś obce nuty” – odpowiedział kompozytor, gdy zapytałam go, czy nie chciał zacytować jakichś autentycznych melodii chińskich granych zwyczajowo na erhu. A jednak Zen Hu – intuicyjnie zapewne – próbowała wprowadzić trochę dalekowschodniej ćwierćtonowości, podchodząc do niektórych dźwięków z lekkim glissandem lub zawieszeniem na ułamek sekundy przed dojściem do właściwego, zapisanego w partyturze tonu.
Symfoniczne szaleństwo
Inną energię wniosła II Symfonia „Wigilijna” z lat 1979/1980. To arcydzieło w swoim rodzaju – już po jej prawykonaniu w Nowym Jorku pod batutą Zubina Mehty Maciej Negrey napisał, że „symfonia ta jest projekcją wyobrażenia jej autora o świecie wielkie symfonii romantycznej, świecie, który go zafascynował”. Sam Penderecki chętnie powoływał się na Brucknera. Można sobie wyobrazić, jakim szokiem mogło być dla niektórych jej prawykonanie, mimo już wcześniejszych stanowczych prób zerwania Pendereckiego z awangardą. W interpretacji Sergeya Smbatyana i Orkiestry Sinfonia Varsovia II Symfonia zachwyciła swoją dynamiką, genialną konstrukcją, umiejętnością ostrego różnicowania nastrojów, jaką posiadł Penderecki w stopniu doskonałym. Nasycony czarnymi barwami temat pierwszy rozświetlany jest na moment cytatem z kolędy Cicha noc (stąd tytuł utworu), a po burzliwej kulminacji, która przypomina konstrukcję pierwszych części symfonii Dymitra Szostakowicza, pojawia się niespodzianka – heroiczny „temat polski”, wnoszący nastrój ekstatycznego triumfu. To jedynie punkt wyjścia tej symfonii, w której tematy te i motywy ulegają na przestrzeni jednej części różnym przekształceniom. Smbatyan poprowadził utwór klarownie, zarazem pokazując jego ekspresyjny potencjał, ciesząc się barwami brzmienia orkiestry i znakomitą instrumentacją dzieła. Bo to jest symfonia, co się zowie! Warto dodać, że Orkiestra Sinfonia Varsovia po październikowej trasie koncertowej po Chinach z Anne-Sophie Mutter jest wyraźnie w świetnej formie.
Koncert „Zmartwychwstanie”
Wyobrażeniem kompozytora o tym, czym była wielka romantyczna pianistyka, by strawestować Macieja Negreya, jest z pewnością Koncert fortepianowy „Zmartwychwstanie”. Pomyślany był z początku jako capriccio, ale po zamachu na WTC 11 września 2001 roku kompozytor zdecydował się dodać doń chorał z dzwonami, nie chciał bowiem pisać capriccia po tak niewyobrażalnej tragedii. Wykonywali go wielcy pianiści: Emanuel Ax i Barry Douglas. W interpretacji Muzy Rubackyte Koncert „Zmartwychwstanie” zabrzmiał bardziej jak symfonia koncertująca, niż popisowy koncert – dźwięki fortepianu były wtopione w orkiestrę, pianistka zachowywała równowagę w dialogu z orkiestrą, rzadko eksponując wirtuozerię i brawurę. Bardzo dobrze partnerowała jej Sinfonia Varsovia pod dyrekcją Amerykanina Stefana Lano.
Anna S. Dębowska
Sobota, 17 listopada 2018 roku, godz. 19.30, Filharmonia Narodowa w Warszawie
Najnowsze komentarze