Stało się niepisaną tradycją, że podczas Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena Łukasz Borowicz i prowadzona przezeń Polska Orkiestra Radiowa prezentują zapomniane bądź odkryte po latach (a nawet wiekach) opery. W programie 18. edycji Festiwalu zabrzmiała „Ifigenia na Taurydzie”, arcydzieło jednego z największych reformatorów w dziejach tego gatunku – Christopha Willibalda Glucka.
„Około połowy osiemnastego stulecia opera seria w stylu Jerzego Fryderyka Händla zaczęła powoli tracić publiczność, głównie z powodu schematyczności stosowanych form i wątków dramaturgicznych oraz przesytu popisami wokalnymi. Wśród nawołujących do odstąpienia od utartych formuł na rzecz udramatycznienia należy wymienić Algarottiego, Offenbacha oraz Scheibego. Jednak właśnie Gluck zyskał w historii muzyki zasłużone miano najważniejszego reformatora. Jego opery przełamały utarte schematy, gdyż – jak pisze Jacques-Gabriel Prod’homme w biografii kompozytora – przejawiały genialną intuicję dramatyczną oraz wyczucie smaku, odnajdując właściwe proporcje między stylem włoskim a pomysłami zaczerpniętymi z francuskiej tragédie lyrique. Nowe rozwiązania – efekt współpracy z de’Calzabigim – pojawiły się w «Orfeuszu i Eurydyce», a opisane zostały w przedmowie z 1767 roku do partytury «Alcesty».(…) Poglądy Glucka odnośnie roli muzyki w operze najlepiej wyraża list z 12 października 1777 roku, w którym pisze, że głosy, instrumenty oraz wszystkie dźwięki, a nawet cisza powinny mieć tylko jeden cel – wzmocnienie siły ekspresji dzieła. Kompozytorowi zależało więc na docenieniu warstwy literackiej oraz dramatycznej libretta. (…) «Ifigenia na Taurydzie», przedostatnia opera kompozytora, została wystawiona w Paryżu 18 maja 1779 roku i obok «Orfeusza i Eurydyki» uważana jest za szczytowe osiągnięcie Glucka. Podstawę dramatyczną stanowiła sztuka Claude’a Guimonda de La Touche’a, wzorowana na «Eurypidesie». Bohaterowie «Ifigenii na Taurydzie» walczą zarówno między sobą, jak i z własnymi sumieniami, odczuwając mocno ciężar fatum. Libretto Guillarda odchodzi od antycznego oryginału, kładąc zdecydowanie większy akcent na dylematy moralne bohaterów, przedstawiając ich przeżycia wewnętrzne w cieniu nieubłaganego losu” – pisze w katalogu festiwalowym Przemysław Krzywoszyński.
Piękno i dramatyczny charakter muzyki uderzały ze sceny już od pierwszych taktów, gdy po tanecznym preludium rozgorzała gwałtowna burza. Prowadzona przez Łukasza Borowicza Polska Orkiestra Radiowa kapitalnie malowała pełne ekspresji frazy. Zaraz potem zaczęły się jednak wspaniałe popisy wokalne. Główną bohaterką wieczoru była świetna w tytułowej roli Helena Juntunen. Jej Ifigenia to postać niezwykle dynamiczna, targana sprzecznościami, co artystka doskonale zobrazowała dźwięcznym i donośnym sopranem. Operowym zmysłem i świetnie rysowanymi postaciami zabłysnęli również panowie – znany już festiwalowej publiczności tenor Eric Barry (Pylades) oraz kapitalny baryton David Pershall (Orestes). W pamięci pozostanie również wspólny popis tej trójki – „Je pourrais du tyran” – pełen kontrastów, uczuć i uniesień.
Znakomicie zabrzmiał Chór Polskiego Radia (przygotowany przez chórmistrzynię Izabelę Polakowską). Reaktywowany nie tak dawno w nowych strukturach zespół zachwyca dźwiękową spójnością i siłą wyrazu. Wczoraj podziwiać mogliśmy głównie jego żeńską część, choć i panowie mieli tu swoje pięć minut w mocnym, zdecydowanym fragmencie odzwierciedlającym wprowadzenie wojsk Scytów (akt I).
Być może trudno w to uwierzyć, ale „Ifigenia na Taurydzie” zabrzmiała na polskiej scenie dopiero po raz drugi w swej parowiekowej historii (informację tę potwierdza nasz krajowy specjalista w dziedzinie oper Piotr Kamiński). Tym bardziej należy więc podkreślić, że mieliśmy do czynienia z wydarzeniem nadzwyczajnym. Szkoda tylko, że do jej wykonania nie zaangażowano zespołu instrumentów historycznych, których jest w Polsce coraz więcej i to grających na coraz wyższym poziomie.
Tomasz Handzlik
Najnowsze komentarze