Dzieła Andrzeja Panufnika, Krzysztofa Pendereckiego oraz patrona Festiwalu zabrzmiały podczas kolejnego koncertu 18. Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena. Koncertu niezwykłego, którego echa można by się doszukiwać w nie tak dalekiej historii tego wydarzenia.
Muzyczny świat celebruje w tym roku 100 rocznicę urodzin Andrzeja Panufnika. Włączają się w to święto instytucje, festiwale, orkiestry… To dobrze, wszak pamięć o tym wspaniałym twórcy zasługuje na szczególne traktowanie. Zwłaszcza po latach przymusowego zapomnienia, a wręcz skreślenia z kart historii polskiej muzyki, jakim władze PRL-u postanowiły ukarać Panufnika za emigrację. Uświetnić rocznicę postanowił również Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Beethovena, wybierając do programu wtorkowego wieczoru niezwykłe dzieło kompozytora – Koncert skrzypcowy z 1972 roku, a do jego wykonania zapraszając amerykańską gwiazdę skrzypiec Tai Murray, młodego wenezuelskiego dyrygenta Christiana Vásqueza oraz Orkiestrę Akademii Beethovenowskiej.
Koncert Panufnika powstał na zamówienie Jehudi Menuhina. I to właśnie on – jeden z największych geniuszy naszych czasów – był autorem jego prawykonania. Dzieło z tak wielkim ciężarem gatunkowym trudno dziś zapewne wykonywać choćby i najlepszemu współczesnemu skrzypkowi na świecie. Tai Murray – okrzyknięta przez krytyków „wybitną”, „znakomitością bez skazy”, a do tego „artystką pełną życia i błyskotliwą” – problemów z tym ciężarem najwyraźniej w ogóle nie odczuwa. Od pierwszej frazy zachwycała dźwiękiem pewnym i donośnym. Z jednej strony usłyszeliśmy więc wirtuozowskie pociągnięcia smyczkiem, z drugiej urzekającą i niezwykle nasyconą barwę skrzypiec (kapitalne unisono z orkiestrowymi smyczkami w III części Koncertu). Prowadzona przez Vásqueza kameralna orkiestra świetnie zresztą towarzyszyła solistce, wspierając ją w dynamicznych pochodach, a gdy trzeba było podając jej tylko delikatne tło do subtelnych, śpiewnych zawołań. Na marginesie warto dodać, że orkiestra urzekła pięknym, kameralnym brzmieniem smyczków. Brzmieniem, jakiego nie powstydziłyby się najsłynniejsze kameralne zespoły Europy.
Koncertu w Filharmonii Narodowej wysłuchała wdowa po kompozytorze – Lady Camilla Panufnik. Na jej twarzy malował się wyraz szczerej radości z tego mistrzowskiego wykonania. A może to również radość wynikająca z faktu, że muzyka jej męża powraca wreszcie na sceny najważniejszych sal koncertowych jego ojczyzny w tak doskonałych interpretacjach? Tak czy inaczej jubileusz Andrzeja Panufnika został wspaniale uczczony w ramach Wielkanocnego Festiwalu.
Chwilę potem na scenie zmienili się soliści – miejsce czarnoskórej skrzypaczki zajęła Elina Vähälä, obok niej zasiadł zaś wiolonczelista Arto Noras, by wraz z Orkiestrą Akademii Beethovenowskiej
i dyrygentem Vásquezem wykonać „Concerto doppio” Krzysztofa Pendereckiego. Najpierw wiolonczelowa inwokacja solo, do której po chwili dołączają skrzypce. Ich wspólny dialog, staje się coraz gęstszy, a wywołanie kolejnych instrumentów z orkiestry znów potęguje intensywność brzmienia. Ten nerwowy, pełen dramatyzmu puls właściwie nigdy nie ustaje. Poza chwilą wytchnienia w śpiewnym Adagio, czy fragmentach, w których na tle spokojnie rozwijanych fraz skrzypiec solo odzywają się flet, obój i rożek angielski (wielkie brawa dla sekcji instrumentów dętych drewnianych orkiestry!). Ale i te pozorne ukojenia znów przeradzają się w wewnętrzne napięcia, prowadząc wreszcie do kulminacji – solowej kadencji skrzypiec. Wyciszenie następuje dopiero w samym finale (Passacaglia), gdzie kanoniczną melodię podejmują zarówno soliści jaki i wybrane instrumenty orkiestry. A wreszcie przychodzi Adagio, gdzie w pochodzie coraz bardziej wznoszących się fraz solistów wszystko zanika, wybrzmiewając na tle delikatnych, jednostajnych uderzeń tam-tamu, rogu i smyczków. To chyba najpiękniejszy fragment „Concerto doppio”, wywołujący dreszcze i już budzący wrażenie tęsknoty za tym utworem. Piękny tym bardziej, że Elina Vähälä zagrała go oszałamiającym wręcz subtelnością dźwiękiem.
W finale wieczoru usłyszeliśmy III Symfonię Es-dur „Eroikę” op. 55 Ludwiga van Beethovena. Orkiestra Akademii Beethovenowskiej koncertowała wzorowo, tym bardziej, że Vásquez nie próbował tu żadnych sztuczek, eksperymentów czy wymykających się spod kontroli szaleństw. Jego interpretacja była klasyczna, opanowana, choć nie znaczy, że brakowało jej emocji. Zachwycała przecież wewnętrznym dramatyzmem i ogromną barwą malowanych fraz.
Słuchając jej przypomniałem sobie pierwszy występ tej młodej orkiestry, którego miałem okazję posłuchać dokładnie dziewięć lat temu, właśnie na Festiwalu Beethovenowskim w Warszawie. Zresztą wczorajsze wykonanie „Eroiki” można w tym kontekście odczytać jako pewien symbol. W 2005 roku OAB debiutowała przecież na tym Festiwalu. Debiut ważny i wspaniały, choć orkiestra była jeszcze wtedy właściwie zespołem młodzieżowym (nie dziwi więc, że powierzono jej tylko wykonanie „Uwertury do baletu Die Geschöpfe des Prometheus” op. 43 patrona Festiwalu). Elżbieta Penderecka (dyrektor generalny Festiwalu) uwierzyła jednak w siły młodych, dając im szansę i przygarniając pod skrzydła Stowarzyszenia im. Ludwiga van Beethovena. Nie pomyliła się! Bo dziś OAB to profesjonalny zespół, który nie tylko podbija prestiżowe sale koncertowe świata występując z wybitnymi solistami i dyrygentami. To również zespół, który znalazł pomysł na alternatywne względem większości istniejących w naszym w kraju zespołów orkiestrowych prowadzenie regularnej działalności koncertowej, czego najlepszym dowodem realizowany już po raz piąty, całoroczny projekt „Jeszcze polska muzyka…”. Projekt autorski, bardzo wysoko oceniany zarówno przez melomanów, krytyków, jak też ceniony przez Ministra Kultury oraz przedstawicieli wielu miast i województw, w których się odbywa.
Wtorkowy występ Orkiestry Akademii Beethovenowskiej w Filharmonii Narodowej potwierdził więc tylko profesjonalizm, świetne zgranie i doskonałe brzmienie tego zespołu. A że dano mu wystąpić z prawdziwymi gwiazdami efekt był tym bardziej znakomity.
Tomasz Handzlik
Najnowsze komentarze