Z przyjaciółmi i wierną publicznością świętował w piątek Krzysztof Penderecki rozpoczęcie festiwalu swojego imienia w Warszawie. II Koncert wiolonczelowy rozemocjonował publiczność, Pieśni zadumy i nostalgii skłoniły ją do wsłuchania się w piękno polskiej poezji.
1.
Elżbieta Penderecka, dyrektor artystyczna Festiwalu Krzysztofa Pendereckiego w Warszawie, podkreśla, że wielki kompozytor, który obchodzi w tym roku 85. urodziny, zawsze miał szczęście do ludzi: do przyjaciół, wykonawców, organizatorów życia muzycznego. Program tegorocznego festiwalu przypomina kalejdoskop wybitnych skrzypków, pianistów, śpiewaków i dyrygentów, którzy grając na festiwalu muzykę Krzysztofa Pendereckiego, oddają hołd jubilatowi i jego twórczości. Przy czym ciekawym zabiegiem Elżbiety Pendereckiej jest powierzenie wykonania poszczególnych utworów różnym dyrygentom.
Pierwszy festiwalowy koncert otworzył polonez. Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Narodowej pod dyrekcją Dawida Runtza, wychowanka Antoniego Wita i pierwszego dyrygenta Polskiej Opery Królewskiej, wykonała Poloneza dla Niepodległej, którego Krzysztof Penderecki skomponował specjalnie na ten rok z okazji setnej rocznicy odzyskania państwowości przez nasz kraj. Ta miniatura muzyczna, nieco przypominająca Trzy utwory w dawnym stylu, w których Penderecki jeszcze w latach 60. XX wieku pokazał się jako mistrz pastiszu i komponowania według dawnych wzorów, zabrzmiała jednak poważnie i uroczyście, przywołując zaklętego w rytm tańca chodzonego ducha polskości.
2.
Wraz z pierwszymi taktami II Koncertu wiolonczelowego (1982) nastrój emocjonalny zmienił się diametralnie – rozpoczęła się fascynująca epicko-dramatyczna narracja, w której równie ważną rolę odgrywał solista Amit Peled i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Narodowej, tym razem pod batutą Michała Klauzy.
Poprzeczka dla wykonawców jest w tym kipiącym od emocji dziele postawiona bardzo wysoko – utwór powstał przecież dla wielkiego rosyjskiego wiolonczelisty Mścisława Rostropowicza, z którym Krzysztof Penderecki był blisko zaprzyjaźniony i dla którego skomponował kilka innych dzieł. Z kolei wysokiej klasy solista, jakim jest Amit Peled, Amerykanin izraelskiego pochodzenia, jest wychowankiem innego wybitnego wiolonczelisty zaprzyjaźnionego kiedyś z Pendereckim – Borisa Pergamenschikowa. Elżbieta Penderecka zwraca uwagę na inne jeszcze powiązanie: Peled jest zięciem dr. Otto Tomka, redaktora merytorycznego zajmującego się nową muzyką w Radiu Zachodnioniemieckim w latach 60. XX wieku. To właśnie Otto Tomek zamówił u Krzysztofa Pendereckiego Pasję według św. Łukasza, która przyniosła polskiemu twórcy światową sławę.
Peled, którego pierwszy raz słyszałam w 2017 roku na Wielkanocnym Festiwalu Ludwiga van Beethovena w Warszawie, gdzie grał Don Kichota Richarda Straussa, tym razem absolutnie mnie zachwycił, a wiolonczela Goffrillera z 1733 roku, należąca niegdyś do Pablo Casalsa, była w II Koncercie wielkim sprzymierzeńcem solisty. To wspaniały instrument o niespotykanie głębokim i mocnym tonie. Amit Peled zachwycił sprawnością techniczną, której wymagają m. in. brawurowe kadencje wiolonczeli, których kilka kompozytor umieścił w partyturze, ale także lirycznym, bardzo intymnym tonem w rapsodycznych fragmentach utworu, zwłaszcza w bardzo rozemocjonowanym, pełnym rozterek, a nawet bólu monologu wiolonczeli w Largo (cz. III). Partia orkiestry i partia solowa tworzą bardzo wyrafinowaną strukturę brzmieniową w tym utworze, złożoną z planów bliższych i dalszych przestrzeń, w której poszczególni uczestnicy wchodzą ze sobą w interakcje, a śledzi się je z niesłabnącym napięciem. Jest w tym utworze coś z dzieła teatralnego, tyle się tu dzieje, tyle rozgrywa, a pauzy i oddechy tylko wzmacniają uwagę i napięcie. Dramaturgia II Koncertu wiolonczelowego jest porywająca, co znakomicie oddał dyrygent Michał Klauza, który nawiązał świetny kontakt z orkiestrą. Ta z kolei, nie tracąc dyscypliny i koncentracji, koniecznej przy wykonywaniu tak złożonego rytmicznie i harmonicznie utworu, dała się porwać znakomitym pomysłom kolorystycznym kompozytora. Brawa dla smyczków, instrumentów dętych drewnianych, waltorni i sekcji instrumentów perkusyjnych.
3.
Drugą część koncertu wypełniło dzieło z innego już okresu twórczości jubilata, o innej stylistyce. Pod dyrekcją Jacka Kaspszyka zabrzmiały Pieśni zadumy i nostalgii (2010), których tytuł – Powiało na mnie morze snów… pochodzi z wiersza Tadeusza Micińskiego. Na stworzone przez kompozytora libretto tego niezwykłego utworu składają się wiersze poetów młodopolskich (Staff, Przerwa-Tetmajer, Miciński, Leśmian), skamandryty Kazimierza Wierzyńskiego, futurysty Aleksandra Wata, a także Adama Mickiewicza i Zbigniewa Herberta. O okazji, która stworzyła to dzieło, a którą była 200. rocznica urodzin Fryderyka Chopina, przypomina część trzecia zatytułowana Requiem, w której jak refren powraca wiersz Fortepian Chopina Cypriana Kamila Norwida. Pięknie wybrzmiał jego ostatni wers I – oto – pieśń skończyłeś, który przeszedł w śpiewany przez Chór Filharmonii Narodowej Anioł pański Kazimierza Przerwy-Tetmajera. Środkowa część wiersza Tetmajera, ta o Osmętnicy, to zastanawiająca puenta utworu Krzysztofa Pendereckiego, będącym zadumą nad losem Polski i Polaków.
Pieśni zabrzmiały w wykonaniu Wioletty Chodowicz (sopran), Małgorzaty Pańko-Edery (mezzosopran) i Mariusza Godlewskiego (baryton), który potraktował swoją partię jak lirykę wokalną, bardzo intymnie i przejmująco.
Anna S. Dębowska
Piątek, 16 listopada 2018 roku, godz. 19.30, Filharmonia Narodowa w Warszawie
Najnowsze komentarze