Program inauguracyjnego wieczoru XVI Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena zapowiadał się nad wyraz atrakcyjnie: przede wszystkim wspólny występ triumfatorów ubiegłorocznego Konkursu im. Czajkowskiego w kategoriach fortepianu, skrzypiec i wiolonczeli przyciągnął do Sali Koncertowej Filharmonii Narodowej w Warszawie rzesze słuchaczy.
Zanim jednak rozległy się pogodne dźwięki Koncertu potrójnego C-dur op. 56, uraczono nas ciekawostką ze spuścizny Patrona Festiwalu – uwerturą Zwycięstwo Wellingtona albo bitwa pod Vitorią op. 91. Utwór, ponoć skomponowany pierwotnie na instrument mechaniczny, uchodzi za – jakby to ująć – nie najważniejszy w dorobku kompozytora. Zwrócić jednak uwagę należy, że autor opatrzył dzieło liczbą opusową, gdy znacznie lepsze, zdawałoby się, utwory pozostały w katalogach jako WoO (Werke ohne Opus – czyli nieopusowane).
Rozważanie wartości Zwycięstwa Wellingtona w kontekście Eroiki jest nieporozumieniem: dzieło trzeba postawić w rzędzie popularnych w epoce Beethovena ilustracyjnych utworów o tematyce bitewnej. Trzeba od razu powiedzieć, że żadne klasycystyczne dzieło orkiestrowe nie zbliża się artystycznym poziomem do słynnej renesansowej La Guerre Clementa Jannequina, ale to jeszcze nie powód, by od czasu do czasu nie przypomnieć tego czy innego utworu. A wysłuchanie Bitwy pod Vitorią napawa nas narodową dumą, bo Bitwa pod Możajskiem Kurpińskiego – lepsza!
Orkiestra Akademii Beethovenowskiej miała wbrew pozorom zadanie niełatwe. Tego rodzaju dość naiwnych dzieł ilustracyjnych nie grywa się na co dzień. Łatwo zatem podejść do wykonania w sposób lekceważący albo uciec w karykaturę, tymczasem OAB podeszła do rzeczy profesjonalnie, oddając pod batutą Clemensa Schuldta sprawiedliwość tej historycznej ciekawostce.
Patron Festiwalu, Ludwig van Beethoven, nadzwyczaj przewidująco skomponował swój Koncert potrójny C-dur op. 56 – dzięki temu w jednym dziele mogą zaprezentować się laureaci Konkursu im. Czajkowskiego w trzech kategoriach instrumentalnych… Oczywiście, okoliczności powstania utworu były inne, stąd też niezwykle skromne jak na Beethovena potraktowanie partii fortepianu, ponoć przeznaczonej dla amatora (choć niektórzy podważają ten pogląd), a przyznanie wiodącej roli partii wiolonczeli. Dlatego też liczni wielbiciele Daniila Trifonova długo musieli wyczekiwać na wejścia fortepianu, a rozmiar tej partii pozostawił niedosyt.
Niedosytu nie pozostawił za to ormiański wiolonczelista Narek Hakhnazaryan, młody artysta o pięknym, szlachetnym dźwięku. W świecie wiolonczeli panuje ostatnio paradygmat hiperwirtuozerii opartej na nadmiernie forsowanym dźwięku. Bezlitośnie traktowany instrument jęczy, trzeszczy i krzyczy, zmuszany, wbrew fizyce, do wydobywania jasnego dźwięku. Na szczęście, Narek Hakhnazarian stoi na antypodach tej szkoły: jego ton jest niewymuszony, bazujący na naturalnych barwach instrumentu, dźwięk nośny, ale nie forsowany. Dzięki temu artysta był w stanie zachwycić swobodnie prowadzoną kantyleną a z drugiej strony elementy popisowe wypadły doskonale. Uzupełnieniem składu solistów był Sergey Dogadin – który podczas ubiegłorocznego Konkursu im. Czajkowskiego otrzymał II nagrodę (I nie przyznano). Dzielnie dotrzymywał kroku kolegom, zwłaszcza wiolonczeliście, z którym Beethoven kazał mu często dialogować.
Koncert potrójny przyjęty został ciepło, jednak soliści, na co dzień nie tworzący przecież tria, nie zdecydowali się na bis.
Po przerwie usłyszeliśmy IV Symfonię e-moll op. 98 Johannesa Brahmsa. Clemens Schuldt pokazał doskonałą współpracę z orkiestrą, czujnie reagującą na każdy jego gest, zaprezentował też ciekawą, pełną młodzieńczej werwy, interpretację tej ostatniej symfonii w dorobku kompozytora. Rysunek rytmiczny każdej frazy był zarysowany ostro, dzięki czemu ten element, tak ważny w muzyce Brahmsa, został pokazany jako jeden z elementów formotwórczych. Jedynie w partii kotłów, paradoksalnie, to dążenie dało dość nieprzyjemny efekt barwowy. Chciałoby się, by kotły brzmiały bardziej po brahmsowsku, jak fortepian Bösendorfera, albo – używając kulinarnej metafory – jak płatki wędzonego łososia zawinięte w najdelikatniejszy naleśnik, gdy brzmienie kotłów, uderzanych twardymi pałkami, przywodziło na myśl raczej gorzką czekoladę nadziewaną chili.
Trzeba powiedzieć, że Clemens Schuldt miał do dyspozycji znakomity instrument: Orkiestrę Akademii Beethovenowskiej. Znakomicie brzmiące wiolonczele, tak ważne dla barwy Brahmsowskiej symfoniki, dawały świetną podstawę brzmienia całej grupy smyczków. Dęte grały wspaniale, zarówno w partiach solowych jak i we współbrzmieniach, a cała grupa waltorni okazała się czarowną niespodzianką: tak czysto grających rogów już dawno nie zdarzyło nam się słyszeć podczas wykonań koncertowych.
I do czego doszliśmy w naszym postindustrialnym świecie! Przecież granie równo i czysto powinno być samo przez się zrozumiałe, to podstawa rzemiosła. W istocie. Podnieśmy zatem poprzeczkę wyżej i powiedzmy, że tematy prowadzone przez waltornie wykonane były piękną barwą w wypracowanych współbrzmieniach, frazowanie było doskonałe, a legata zajmujące.
Bardzo udany koncert inauguracyjny z pewnością zaostrza nasze apetyty na kolejne festiwalowe wydarzenia.
Krzysztof Komarnicki
polskieradio.pl
Najnowsze komentarze