Po znakomitym sobotnim wykonaniu V Symfonii cis-moll Gustava Mahlera, czekałam z niecierpliwością na drugi występ Frankfurt Radio Symphony pod dyrekcją Andrésa Orozco-Estrady, Kolumbijczyka wykształconego w Wiedniu. W jego przypadku mogę uwierzyć marketingowym zapewnieniom w jego biogramie, że „jest jednym z najbardziej poszukiwanych dyrygentów średniego pokolenia”.
Niedzielny koncert pod jego batutą rozpoczął się uwerturą Egmont op. 84 Ludwiga van Beethovena. Jeszcze miałam w uszach porywającą interpretację tego utworu, przedstawioną we wtorek przez Wiener Akademie, orkiestrę grająca na instrumentach historycznych – propozycja frankfurckiej radiówki, choć bardzo dobra, mniej mnie przekonała, była zbyt ciężka i monumentalna. Nic dziwnego, skoro grał ją skład wielkiej orkiestry symfonicznej. To raczej kwestia upodobań estetycznych i interpretacyjnych oczekiwań (więcej nerwy i rewolucyjnego tonu!), niż zarzut w stosunku do umiejętności tego zespołu. Klasę orkiestry i dyrygenta poznaje się przecież także po tym, jak partneruje soliście – a w IV Koncercie fortepianowym g-moll op. 40 Sergiusza Rachmaninowa, w którym partie solową grał macedoński pianista Simon Trpčeski, orkiestra robiła to wzorowo. W IV Koncercie odzywają się echa II i III Koncertu fortepianowego Rachmaninowa, nie ma w nim jednak tego powabu i melodyjności, która zapewniła tamtym dziełom tak wielką popularność. Jest to w istocie rodzaj symfonii koncertującej, a w każdym razie taką interpretację tego dzieła przedstawili nam wykonawcy, przy czym ciekawiej i wielobarwniej brzmiała orkiestra niż fortepian pod palcami Trpčeskiego, który jest oczywiście bardzo dobrym pianistą, może jednak trochę zbyt powierzchownym i nastawionym na efekt. Nieprzekonanych do IV Koncertu, bardzo rzadko wykonywanego, to wykonanie chyba nie przekonało.
I wreszcie – Symfonia fantastyczna Hectora Berlioza, wspaniały fresk orkiestrowy, wielki dramat instrumentalny, w którym kompozytor podporządkował sobie formę symfoniczną i materię brzmieniową orkiestry, aby stworzyć fantasmagoryczną wizję poetycką z artystą, swoim porte parole, w roli głównej. Do dziś podziw budzi pomysłowość kolorystyczna francuskiego kompozytora, zaskakujące połączenia barw instrumentów i efekty dźwiękowe (łącznie z perkusyjnie brzmiącym col legno, rykoszetem drzewca smyczka po strunach skrzypiec), dzięki którym ukazał siłę swojej wyobraźni. W swoich pamiętnikach kompozytor pisał o prawykonaniu w grudniu 1830 roku w Paryżu: „Trzy części Symfonii: Bal, Marsz na stracenie i Sabat wywarły wielkie wrażenie. Zwłaszcza Marsz na stracenie poruszył salę. Scena na wsi nie zrobiła żadnego wrażenia”. Niemal identycznie było w niedzielę pod batutą Orozco-Estrady. Część pierwsza Sny. Namiętności została znakomicie rozegrana dramaturgicznie, zwłaszcza owe nagle pojawiające się przypływy, kulminacje i odpływy namiętnych uczuć, wyrażane w intrygujących modulacjach harmonicznych – tu wyróżniały się zwłaszcza I i II skrzypce: spoistością i klarownością brzmienia oraz aktywnym muzykowaniem, angażowanie swojej muzykalności w prowadzeniu głównego głosu.
Bal i Scena na wsi zrobiły na mnie mniejsze wrażenie, ale przecież nie mogę zapomnieć o pięknych solowych wystąpieniach instrumentów dętych drewnianych, zwłaszcza rożka angielskiego. Dęte drewniane są w tej orkiestrze znakomite, znów ze względu na doskonałą spoistość brzmienia i piękną barwę, którą dzięki temu tworzą, ale przecież równie znakomity jest w tym zespole kwintet smyczkowy i blacha. Ona właśnie – potężnie i czysto brzmiące waltornie, trąbki, puzony – zabłysła w IV i V części symfonii, w których przed naszymi uszami otworzył się olśniewający teatr muzyczny, rozgrywający się na wielu planach, zwłaszcza w części IV (Marsz na miejsce straceń). Był to jakiś makabryczny ceremoniał, którego przestrzeń tworzyła podwójna obsada kotłów, wielki bęben, blacha i gniewne pomruki basów (cóż za sprężystość rytmiczna!). Napięcie nie słabło ani na moment, a potem przeszło w część ostatnią, Sabat, w którym na tle dzwonów orkiestrowych rozbrzmiewa groźny ton średniowiecznej sekwencji Dies irae. Orozco-Estrada przedstawił tę kompozytorską wizję, obraz szalonej wyobraźni młodego Berlioza, jak dla mnie – niezwykle sugestywnie: przed oczami miałam paryską katedrę Notre-Dame z powieści Victora Hugo, która – nota bene – ukazała się zaledwie w rok po prawykonaniu Fantastycznej, w 1831 roku. Świat wykreowany przez romantyków wciąż robi na nas wrażenie, zwłaszcza gdy znajdzie godnych siebie wykonawców – publiczność po ostatnim akordzie zerwała się z miejsc. Dyrygent odmówił bisu – po takim wykonaniu nie było już nic do dodania.
Anna S. Dębowska
Niedziela, 9 kwietnia, godz. 19.30, Filharmonia Narodowa
Wiejce zdjęć: TUTAJ
(Fot. Bruno Fidrych / Studio fotograficzne Plasterstudio)
Najnowsze komentarze