„Don Giovanni” Giuseppe Gazzanigi

1.

Na ten koncert czekaliśmy z niecierpliwością i pytanie, jaki też okaże się ten inny „Don Giovanni”, który wyszedł spod innego pióra niż mozartowskie?

Oczywiście, „Don Giovanni, ossia Il convitato di pietra” Giuseppe Gazzanigi z librettem Giovanniego Bertatiego nie jest dziełem zupełnie nieznanym jak mógłby sugerować tytuł festiwalowego cyklu „Nieznane opery”. Są nagrania opublikowane na płytach, na YouTubie można też znaleźć zapis inscenizacji tej opery, np. z Teatro Colon. A jednak wysłuchanie utworu na żywo to inna sprawa, często zmienia to perspektywę. 

Dyrygent Łukasz Borowicz, który dyrygował festiwalowym wykonaniem Gazzanigi, twierdzi, że nie byłoby „Don Giovanniego” Mozarta, gdyby nie jego włoski poprzednik. Zarówno Mozart, jak i współpracujący z nim przy pisaniu libretta Lorenzo da Ponte czerpali ponoć pełnymi garściami z Gazzanigi, zwłaszcza jeśli chodzi o rozwiązania dramaturgiczne, co nie było w tamtych czasach czymś niespotykanym – wprost przeciwnie, kompozytorzy i libreciści sięgali do dzieł innych twórców jak do własnych, a i własne eksploatowali na poczet nowych produkcji.

Są pewne różnice, np. u Gazzanigi Donna Elvira ma nieco więcej do powiedzenia, tabun uwiedzionych kobiet jest powiększony o Donnę Ximenę. Poza tym jest wszystko – aria katalogowa służącego Don Giovanniego, pojedynek z Komandorem, wizyta na cmentarzu, zaloty do służącej i toast Don Giovanniego („Brindisi”) przed ostatnią ucztą, na którą zaprosił posąg swej ofiary.

2.

Na opracowanie libretta i muzyki Mozart i Da Ponte mieli czas – premiera Gazzanigi odbyła się 5 lutego 1787 r. w Wenecji, niedługo później Mozart otrzymał z Pragi kolejne zamówienie operowe, a Da Ponte postanowił skorzystać z gotowego libretta Bertatiego. Minęło osiem miesięcy i 29 października 1787 r. Praga oklaskiwała Mozartowską wersję. Jest ona oczywiście bardziej pogłębiona od włoskiej – Gazzaniga był dobrym kompozytorem, ale bardzo konwencjonalnym.

Słuchając w piątkowy wieczór w Filharmonii Narodowej jego „Don Giovanniego”, trudno było mi uwierzyć, że oba te dzieła powstały w tej samej epoce, ba! w tym samym roku. E.T.A. Hoffmann uważał „Don Giovanniego” Mozarta za pierwsze objawienie romantyzmu. U Gazzanigi niczego takiego nie słychać, chociaż i w jego operze, której akcja zmieściła się w jednym akcie, pojawia się duch Komandora, a piekło otwiera się przed tytułowym bohaterem, który umiera w niewysłowionych męczarniach. A jednak tchnienia romantyzmu nie ma.

Słuchaliśmy wersji koncertowej, bez inscenizacji, choć z pewnymi elementami teatralnymi i mniej lub bardziej wyraźną grą aktorską (Natalia Rubiś, Robert Gierlach, Anna Bernacka). Wielu rzeczy trzeba więc było się domyślać, przy czym muzyka nie była na tyle sugestywna, aby wyobraźnia się poruszyła. Być może taka opera potrzebuje teatru, choćby tak skromnego jak commedia dell’arte, w którym pewne sytuacje, jak lawirowanie uwodziciela między trzema kobietami naraz w tym samym czasie, byłyby bardziej czytelne i mógłby się ujawnić ich komizm.

Opera ta powstała przecież dla Wenecji, która sama przecież jest sceną i przegląda się w wodzie jak narcyz, rozmiłowana była w operze i w każdej formie teatru, by przypomnieć maski i karnawały. Stąd tej u Gazzanigi wyraźny ukłon w stronę oglądających premierę wenecjan – oto Pasquariello (u Mozarta Leporello) śpiewany przez Roberta Gierlacha wychwala słodycz i wdzięk włoskich kobiet, w szczególności zaś wenecjanek, a jego pan skwapliwie dołącza do tego hymnu pochwalnego.

3.

Kim jest Don Giovanni u Gazzanigi? Gazzaniga nie potrafił wyposażyć tej postaci w genialne arie ukazujące brawurę tytułowego bohatera i jego wyzwanie rzucone światu, aby bawić się bez względu na wszystkie społeczne nakazy i zakazy. Don Giovanni to postać komiczna, bo i samej operze Gazzanigi bliżej jest do farsy niż do dramma giocoso. Komiczny, by nie rzec groteskowy jest apetyt głównego bohatera na kobiety, przez co on sam wydaje się wybrykiem natury, a nie postacią o sile archetypu. To dość płaska postać, która wydaje się typowa dla libertyńskich czasów, w których powstała opera. Może to karykatura wielkopańskiego libertyna, z której miała się pośmiać wenecka publiczność? Powagi i atrakcyjności temu Don Giovanniemu ujmuje także to, że jest to partia napisana na tenor, co więcej w interpretacji Aleksandra Kunacha protagonista nie zyskał na atrakcyjności. 

Bardzo przekonującym Pasquariellem, służącym, który bez przerwy komentuje poczynania swego pana, choć sam sporo na nich korzysta, był Robert Gierlach. Artysta ten z olbrzymim doświadczeniem nabytym w najlepszej szkole operowej, jaką za Stefana Sutkowskiego była Warszawska Opera Kameralna, śpiewał swego czasu w „Don Giovannim” Mozarta i partię tytułową, i Leporella. Komandorem w Gazzanidze był jego brat, bas Wojtek Gierlach, fantastyczny Leporello z „Don Giovanniego” w inscenizacji Mariusza Trelińskiego w Operze Narodowej w Warszawie.

Miałam jednak wrażenie, że ciekawsze wokalnie role stworzyły śpiewaczki: Natalia Rubiś jako temperamentna Donna Elvira, która z siłą tygrysicy walczy o paskudnika, który nikomu nie chce być wierny, Katarzyna Belkius (Donna Anna), Zuzanna Nalewajek (Donna Ximena) i bardzo zabawna Anna Bernacka w roli Maturiny (Zerliny), wieśniaczki, którą oczarowały czułe słówka podrywacza. Gdyby nie kilka wpadek intonacyjnych, byłyby to znakomite role, ale i tak ożywiły wykonanie.

Wszyscy natomiast znakomicie podawali recytatywy secco (akompaniament basso continuo), których bardzo dużo jest w partyturze Gazzanigi, zwłaszcza Karol Kozłowski jako Don Ottavio dobrze wczuwał się w treść tych melodycznych wersetów.

Duże brawa należą się Orkiestrze Filharmonii Poznańskiej, która XVIII-wieczną partyturę wykonała bardzo stylowo – z precyzją artykulacji i rytmu, z dużą dozą niezbędnej energii i swady. Orkiestra grała wprawdzie na instrumentach współczesnych, ale towarzyszyła jej sekcja basso continuo (Maria Banaszkiewicz-Bryła – klawesyn, Maria Liszkowska-Sikorska – wiolonczela). Uznanie dla dyrygentki Agaty Zając, która przygotowała zespół, i dla Łukasza Borowicza za sprawne i niezawodne poprowadzenie całości.

 

Anna S. Dębowska

Piątek, 8 kwietnia 2022, godz. 19:30, Filharmonia Narodowa w Warszawie