Dwa dzieła przepowiadające śmierć, ale też dające nadzieję odrodzenia, zmartwychwstania, odpuszczenia grzechów zabrzmiały podczas finałowego wieczoru 18. Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena w Warszawie.
Na początek Kwartet smyczkowy d-moll op. 103 Josepha Haydna, który historycy muzyki nazywają jego muzycznym pożegnaniem. Pierwotnie Haydn pisał bowiem ten utwór jako część zbioru kwartetów smyczkowych dla hrabiego Moritza von Friesa. Schorowany, a właściwie już umierający kompozytor nie zdołał go jednak ukończyć, pozostawiając tylko dwie części dzieła.
Zaproszony do udziału w finałowym koncercie Leipziger Streichquartett od pierwszych taktów zachwycał grą spójną, jednorodną, a przy tym bardzo intensywną. Pełne melancholii, serenadowe Andante grazioso czy poważne w swym nastroju Menuetto ma non troppo w pełni oddały poważny ton tej muzyki.
Większość z nas oczekiwała jednak na kulminację finałowego wieczoru, którą miała być prezentacja oratorium „Siedem ostatnich słów Chrystusa na krzyżu” op. 51 w wersji na kwartet smyczkowy i narratora. Zamówienie na to dzieło złożył u Haydna w 1785 roku José Sáenz de Santa María, markiz Valde-Inigo. Jego prawykonanie przeznaczone było na nabożeństwo Wielkopiątkowe w oratorium Santa Cueva w Kadyksie. Nabożeństwo, które miało bardzo szczególny charakter. Ściany, okna i filary świątyni zasłaniano bowiem czarnym suknem, niewielką smugę światła dawała zawieszona pośrodku sklepienia jedna tylko lampa. O wyznaczonej godzinie, tuż po zmierzchu rozpoczynała się muzyka wstępnego preludium, na ambonę wychodził zaś kapłan, który wypowiadał kolejno każde z ostatnich słów ukrzyżowanego Chrystusa, a następnie rozważał ich treść. Po każdym z siedmiu kazań schodził z ambony i modlił się leżąc krzyżem tuż przed ołtarzem. Wówczas rozbrzmiewały kolejne z siedmiu muzycznych sonat (adagiów).
Tak powstała pierwsza, instrumentalna wersja oratorium. Chwilę później sam Haydn opracował wersję na kwartet smyczkowy, która cieszyła się równie wielkim powodzeniem, zaś muzykolodzy do dziś przedstawiają oba opracowania jako doskonały przykład operowania środkami retoryki muzycznej.
W Wielki Piątek w Filharmonii Narodowej Leipziger Streichquartett koncertował wspaniale, dając nie tylko popis smyczkowej wirtuozerii, ale znakomicie odmalowując zawarte w kompozycji Haydna emocje. Słowa Chrystusa przywoływał zaś z afektem aktor Wojciech Pszoniak. Pełnią nadziei, niczym akt przebaczenia zabrzmiała Sonata II („Zaprawdę, powiadam tobie, dziś jeszcze będziesz ze mną w raju”), niebywale przejmującym dźwiękiem poruszała też Sonata IV („Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?”), w ostatniej zaś Sonacie VII („Ojcze, w ręce Twoje oddaję ducha mego”) artyści najpierw zaczarowali dźwiękową subtelnością, by za chwilę wybuchnąć w zatrważającym „Il terremoto”, kapitalnie ilustrującym nadchodzące trzęsienie ziemi.
Byli tacy, którym to kameralne opracowanie nie przypadło do gustu. Narzekali, że na wielkich festiwalach czy w świątyniach zwykło się wykonywać pełną, oratoryjną wersję „Siedmiu ostatnich słów Chrystusa…”. Zwłaszcza w okresie triduum paschalnego. Na wielu jednak gościach finałowego wieczoru, w tym także na mnie ta właśnie wersja wywarła olbrzymie wrażenie. Zagrana przez kwartet smyczkowy i narratora jest muzyką czystą. Nie potrzebuje oratoryjnego rozmachu, czy orkiestrowego zadęcia. Broni się siłą własnego, niczym nienaruszonego piękna muzyki. A że artyści Leipziger Streichquartett zagrali po mistrzowsku, efekt był w dwójnasób fantastyczny. Kameralne, ale jakże wymowne zwieńczenie 18. edycji Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena.
Tomasz Handzlik
Najnowsze komentarze