Muzyka Ludwiga van Beethovena zawsze jest „na topie”, niezmiennie przyciąga publiczność i można odnieść wrażenie, że melomani, znając dziesiątki interpretacji utworów patrona Festiwalu, wciąż łakną nowych. Frekwencja na środowym symfonicznym koncercie – mimo konkurencyjnych wydarzeń artystycznych w stolicy – imponująca. Nie mogło być inaczej – w pierwszej części wieczoru znalazł się przecież monumentalny V Koncert fortepianowy Es-dur op. 73.
Koncert Es-dur Beethovena wykonał, urodzony w Moskwie i mieszkający obecnie w Stanach Zjednoczonych, Boris Berman. Towarzyszyła mu Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Narodowej pod dyrekcją Antoniego Wita. Berman – absolwent jednej z najbardziej prestiżowych uczelni muzycznych świata, Konserwatorium im. Piotra Czajkowskiego, wychowanek legendarnego Lwa Oborina – zaproponował festiwalowej publiczności wizję Beethovena monumentalnego, odczytanego przez pryzmat zwyczajowego podtytułu dzieła. Potężne brzmienie fortepianu w skrajnych ogniwach odwoływało się wprost do wspomnianej „cesarskości”, a potęgowała je Orkiestra, w niecodziennym zresztą dla siebie ustawieniu estradowym: skrzypce symetrycznie po przeciwnych stronach, a kontrabasy po lewej w głębi! Interpretacja Borisa Bermana – energiczna, zdecydowana, abstrahująca od niuansów i detali (w wielu wykonaniach bez reszty zajmujących pianistów), skoncentrowana na wielkiej formie dzieła – nagrodzona została ciepłą owacją. Publiczność kocha przecież Beethovena. A pianista zrewanżował się, wykonując na bis Le soirée dans Grenade z cyklu Estampes Claude’a Debussy’ego.
Dla mnie jednak sedno tego wieczoru stanowiła IV Symfonia d-moll op. 120 Roberta Schumanna. Jeśli ktoś nie był przekonany do jego symfoniki, albo skłaniał się ku deprecjonowaniu orkiestrowych dzieł twórcy Karnawału – po wysłuchaniu interpretacji zaproponowanej przez Antoniego Wita musiał zmienić zdanie. W tej wizji było wszystko: i pewna doza romantycznej pompatyczności, głęboka elegijność mieszała się z heroizmem, a wszystko doprawione nutą głębokiego żalu i smutku. Schumann ukształtował formalnie IV Symfonię w niepowtarzalny sposób, łącząc tradycyjne cztery ogniwa w jedno muzyczne kontinuum. Dodać trzeba: spójne i jednolite, ale nie jednorodne – Symfonia ta kipi przecież od kontrastów, trzeba je jednak umiejętnie wyeksponować i zniuansować. I to było największą zasługą Antoniego Wita i Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Narodowej! Schumann, który nie był monotonny, Schumann skrzący się pełnią barw i odcieni, Schumann niemal jak Beethoven zdecydowany i mocny, a za chwilę smutnie melancholijny i triumfalnie bohaterski w brawurowej kodzie. Przy tej okazji ujawniła się tajemnica szczególnego ustawienia orkiestry na estradzie. To niuanse partytury IV Symfonii Schumanna zaważyły na symetrycznym rozsadzeniu skrzypiec – dialogi dwóch skrzypcowych grup zyskały nową, frapującą przestrzeń brzmieniową. Słuchało się tej interpretacji po prostu z zapartym tchem. Nie pamiętam tak dobrze wykonanej symfonii Roberta Schumanna.
Marcin Majchrowski (Polskie Radio)
Ps. Podczas koncertu profesor Antoni Wit odebrał doroczną Nagrodę Fundacji im. Karola Szymanowskiego, „za wybitne kreacje artystyczne rozsławiające muzykę Karola Szymanowskiego w kraju i na świecie, a zwłaszcza za nagranie kompletu Jego dzieł symfonicznych i wokalno-orkiestrowych”. Część pieniężną Nagrody profesor Wit przeznaczył na rzecz Fundacji Domu Muzyka Seniora.
Najnowsze komentarze