Najwspanialszy punkt każdej edycji Festiwalu! – zachwycał się tuż po wczorajszym koncertem jeden z melomanów. Pianista Rudolf Buchbinder po raz kolejny zagrał na 18. Wielkanocnym Festiwalu Ludwiga van Beethovena w Warszawie.
Urodzony w Czechosłowacji, a wychowany w Wiedniu Buchbinder związany jest z Festiwalem niemal od początku jego istnienia. Ceniony za mądre i wrażliwe interpretacje dzieł Beethovena i Mozarta właśnie tu zrealizował cykl prezentacji wszystkich 32 sonat fortepianowych patrona imprezy. Jest typem artysty-badacza, będąc bowiem w posiadaniu olbrzymiej kolekcji rękopisów, pierwszych wydań i oryginałów partytur przywiązuje wielką wagę do skrupulatnej analizy źródeł historycznych. Nie dziwi więc, że w programie jego festiwalowego recitalu po raz kolejny zabrzmiały właśnie kompozycje wiedeńskiego klasyka. W Filharmonii Narodowej Buchbinder wykonał Sonatę fortepianową C-dur op. 2 nr 3, Sonatę fortepianową c-moll „Patetyczną” op. 13, Sonatę fortepianową C-dur „Waldsteinowską” op. 53 oraz Sonatę fortepianową G-dur op. 14 nr 2.
Pamiętam jeden z pierwszych występów tego pianisty, kiedy Festiwal odbywał się jeszcze w Krakowie. Grał recital na scenie Teatru im. J. Słowackiego. Od tego czasu minęło jakieś 13 lat, ale poza upływem czasu – który dotyka każdego z nas – właściwie nic się nie zmieniło. Buchbinder wciąż jest wielkim wirtuozem, wciąż zachwyca trafnością i finazją interpretacji. Jak każdy artysta ma słabsze i lepsze chwile, ale jak mało kto potrafi zaczarować piękną frazą, malowaną subtelnie i delikatnie niczym jedwab. Tak było kiedy w poniedziałkowym recitalu sięgnął po zmysłowe i liryczne Adagio cantabile z Sonaty „Patetycznej”. Jak doskonały architekt konsekwentnie buduje dramatyczną narrację, potęgując zawarte w muzyce emocje. Przekonaliśmy się o tym już w pierwszych taktach Sonaty C-dur op. 2 nr 3, a także chwilę później, kiedy zabrzmiały mroczne dźwięki Sonaty c-moll. „Maestro Buchbinder! Kluczowy i najwspanialszy punkt każdej edycji Festiwalu. Po dzisiejszej sonacie Waldsteinowskiej wciąż przechodzą mnie ciarki!” – zachwycał się wykonaniem arcydzieła gatunku, jeden ze stałych bywalców recitali tego pianisty. I nie ma w tym cienia przesady. Buchbinder ma swoją wizję utworów Beethovena, a przy tym jest scenicznym szarlatanem. Pokazuje nam to, co chcemy zobaczyć, to czego spodziewamy się usłyszeć, a kiedy już jesteśmy pewni, że przewidzieliśmy jego kolejny krok (bo przecież znamy doskonale budowę i dramaturgię klasycznych sonat), przychodzi zaskoczenie. Kulminacja, bądź chwila ciszy, która tylko wzmaga ekspresję wykonania. I nikt już nie ma wątpliwości, że przeżył kolejne ważne spotkanie z mistrzem Buchbinderem. Bo choć tak bardzo podobne do poprzednich, było i zawsze chyba będzie trochę inne, nieprzewidywalne.
Tomasz Handzlik
Najnowsze komentarze