Susanna Mälkki i Pekka Kuusisto, fot. Bruno Fidrych
1.
Helsińska Orkiestra Filharmoniczna była pierwszą zawodową orkiestrą krajów nordyckich. To właśnie ona była pierwszą wykonawczynią większości dzieł Jeana Sibeliusa, zapoczątkowując ich wielką karierę, trwającą do dziś, i promując talent kompozytora. Poemat symfoniczny Finlandia, Koncert skrzypcowy, symfonie, liczne miniatury fortepianowe – to utwory Sibeliusa, które wpisały się w główny nurt repertuarów filharmonicznych i cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem melomanów. Rzadziej pojawia się na estradach poemat symfoniczny En saga. Po premierze tego dzieła (oraz niedługo później suity i uwertury Karelia) Sibelius osiągnął status czołowego fińskiego kompozytora. Pierwszego wykonania dokonała oczywiście Helsińska Orkiestra Filharmoniczna. Teraz więc, na Wielkanocnym Festiwalu Ludwiga van Beethovena, mogliśmy się więc spodziewać, że Saga zabrzmi zadowalająco.
2.
Ale żeby aż tak? Tak przepięknie malować surowe skandynawskie krajobrazy i aż tak ujmować perfekcją interpretacyjną dopracowaną w każdym calu? Takie wieczory, jak ten, zapamiętuje się na długo. Orkiestra wiele zawdzięcza wspaniałej dyrygentce. Susanna Mälkki pokazała tego wieczoru prawdziwą maestrię w kształtowaniu dramatycznego toku utworów. W En saga pod jej batutą orkiestra grała z niespotykaną intensywnością, a jednocześnie oddawała się brzmieniom w piano najcichszym z możliwych, posiadającym zarazem ogromne wewnętrzne napięcie. Surowy obraz skandynawskiej przyrody, baśniowe opowieści o ilustracyjnej narracji (kompozytor inspirował się nordycką mitologią) – mogliśmy to wręcz „zobaczyć” jak w barwnym filmie. Ta muzyka o quasi-ludowym kolorycie dostarczyła wielu wspaniałych emocji, można było poczuć to nieoczywiste, chłodne piękno, być częścią baśniowej opowieści „wyśpiewanej” brzmieniami dawnej ludowej tradycji. Tak odległej w czasie i przestrzeni, a tak autentycznej i uniwersalnej.
3.
Drugim punktem wieczoru był utwór z żelaznego repertuaru skrzypcowego – Koncert D-dur Piotra Czajkowskiego. Estradą zawładnął fiński skrzypek młodego pokolenia Pekka Kuusisto, postać oryginalna i frapująca. Z dużym dystansem odniósł się do dzieła wielkiego romantyka. Grał niby od niechcenia, jakby improwizował, ale z lekkością i wyrafinowaniem. Koncert wydawał się igraszką w jego rękach. Młody blondyn w czarnym T-shircie i zwiewnej marynarce-kardiganie mógł się publiczności bardzo podobać. To inteligentny artysta, do tego charyzmatyczny. Kuusisto postawił na pokazanie raczej nie wielkiego dzieła wirtuozowskiego, ale samego siebie, swoich przeżyć i autorskiego – niestandardowego – podejścia do grania mistrzowskiego arcydzieła. W końcu mamy XXI wiek i chyba powinniśmy odświeżać koturnowe wzory interpretacji, czyż nie?
4.
Skrzypek kolejne myśli muzyczne pokazywał czasem niby rozproszone, nietypowo scalał motywy i frazy, jakby partytura była tylko pretekstem do czegoś ponad to, co jest jej treścią. Lotny dźwięk, miękki, czasem lekko wibrujący od poruszanego wertykalnie smyczka oraz niedbały dźwięk miały w sobie jednak coś uroczego. Swoją prawdziwością ponad konwenansami zdobył serca publiczności zgromadzonej w Filharmonii Narodowej. Po długich owacjach nie obyło się bez bisu, a złożył się na niego – zagrany i gwizdany! – szwedzki utwór ludowy Vi sålde våra hemman, czyli Sprzedaliśmy nasz dom, odnoszący się do kryzysu w krajach nordyckich w II poł. XVIII wieku, kiedy nieurodzaj wypędził ludność na zachodnie tereny Europy. Skrzypek zadedykował to wykonanie emigrantom. Była to urocza muzyka ludowo-klezmerska. W połowie utworu Kuusisto złapał skrzypce jak gitarę i do akordowego akompaniamentu gwizdał melodię. Taki wszechstronny artysta mógłby z powodzeniem prowadzić karierę również na estradach muzyki popularnej.
5.
Interpretacja słynnej V Symfonii Beethovena w wykonaniu muzyków z Helsinek była doświadczeniem jedynym w swoim rodzaju. Słuchałam z zachwytem od pierwszego do ostatniego dźwięku. Dyrygentka nadała dziełu bardzo konkretne, wyraziste rysy, prowadziła narrację niezwykle potoczyście. Prowadziła zdecydowanym gestem, wspaniale niuansowała nastroje, malowała dynamiką. Zespół podążał za nią jak w zapomnieniu, grał perfekcyjnie technicznie, z równowagą, bez cienia przerysowania czy w potężnym forte, czy w niemal szmerowym piano. Mało która orkiestra posiada tak szeroki i wielobarwny wachlarz możliwości wyrazowych.
Filharmonicy z Finlandii nie pozostawili nas bez bisu, na który wybrali swoją wizytówkę, czyli muzykę Sibeliusa. Interpretacja Valse triste, zagrana z ogromną lekkością, wewnętrznym napięciem, wręcz zwalała z nóg. Takiego subtelnego i jednocześnie intensywnego piano, na granicy ciszy, w sali FN jeszcze nie słyszałam. Chłodno brzmiące frazy jakby z oddali powoli wyłaniały się, by z potęgą brzmienia rozwirować się do roztańczonego jak w zapomnieniu walca. Publiczności pozostało nagrodzić muzyków, dla których był to ostatni przystanek przed powrotem z trasy koncertowej do domów, owacjami na stojąco.
Marta Januszkiewicz
Piątek, 12 kwietnia, godz. 19.30, Filharmonia Narodowa
Najnowsze komentarze