„Muszę powiedzieć, że jestem bardzo kontent z całości — znów różne nowe nutki — a zarazem trochę powrotu do starego. Całość strasznie fantastyczna i nieoczekiwana”. Tymi samymi słowami, jakimi opisał swój „I Koncert skrzypcowy” Karol Szymanowski, można by opisać wykonanie tego dzieła w Filharmonii Narodowej przez Anne Akiko Meyers. To najwyższej jakości wydarzenie niewątpliwie należało do jednych z najbardziej wysmakowanych, jakie usłyszeliśmy na tegorocznym Wielkanocnym Festiwalu Ludwiga van Beethovena. Ucieszyła mnie też świetna forma Sinfonii Varsovii; prowadzona wprawną ręką Maximiana Valdésa na milimetr nie odstawała od poziomu sławnej skrzypaczki.
W ostatnim dziesięcioleciu jesteśmy świadkami odnajdywania dla Szymanowskiego właściwego miejsca w światowym życiu muzycznym – do swoich repertuarów jego dzieła włączają gwiazdy estrad, znajdziemy coraz więcej nagrań utworów Polaka. Jednym z największych jego ambasadorów stał się Piotr Anderszewski, a niedawno także Valery Giergiev, który z London Symphony Orchestra wykonał i uwiecznił na dwóch płytach (2013) „I” i „II” oraz „III” i „IV Symfonię”, do tego „Stabat Mater”. Co ciekawe, te ostatnie dzieło 5 marca LSO zagrała w swej siedzibie na koncercie na uczczenie jubileuszu chrztu Polski. Z chęcią na ambasadorkę Szymanowskiego nominowałabym też Meyers – dobrze zna się na rzeczy. Amerykanka z dobrym zmysłem odczytała utwór – bo bardziej przywodzi na myśl już na przykład skrzypcowe „Mity” niż tradycję romantycznego koncertu. W „I Koncercie” Szymanowski to oryginalny jakby impresjonista lubujący na momenty oddawać się czystej ekspresji, stawiający na zmysłowość i tajemniczość zaklętą w odległych, zabarwionych orientem baśniowych krainach. Meyers grała zupełnie swobodnie, finezyjnie, muzyka pozbawiona była zbędnych spięć i przeforsowań, co często się zdarza w zbyt ekspresjonistycznych odczytaniach Szymanowskiego. Zachwycał sam jej instrument Guarneri del Gesu „Ex-Vieuxtemps” (1741), który ma niezwykle perliste, wyrównane we wszystkich rejestrach brzmienie; nawet gra na pustych strunach koiła uszy. Skrzypaczka świetnie rozumiała się z orkiestrą i dyrygentem. Swój występ zakończyła wspaniałym, prostolinijnym bisem-hommage – z okazji 331. urodzin Johanna Sebastiana Bacha zagrała jego słynną „Arię na strunę G”.
Penderecki nie napisał żadnego utworu na gitarę. Wirtuozom tego instrumentu pozostało więc transkrybować dzieła mistrza. Zadania tego podjęła się pierwsza moda polska gitara, czyli Łukasz Kuropaczewski. Nie wiem, czy najlepszym pomysłem był wybór utworu z koncertującą altówką – „Concerto per viola ed archi, percussione e celesta”. Instrumenty te, jako solowe, mają odmienne idiomy (gitara niewątpliwie woli faktury akordowe niż pojedyncze linie melodyczne), możliwości dynamiczne, ciężar dźwięku. Bardzo odpowiadałaby mi w partii koncertującej na przykład gitara… elektryczna, instrument o bardziej przenikliwej barwie. I nie koniecznie proszę o brzmieniowe wynalazki a la Jonny Greenwood; bardziej drapieżny pazur z pewnością bardziej nad szorstkościami i fluktuacjami energii płynącymi spod smyczków orkiestry. Premierowe, porządnie skrojone opracowanie, które usłyszeliśmy, z pewnością pójdzie w świat i ucieszy niejednego gitarzystę. Kuropaczewski nie pozostawił nas bez bisu – usłyszeliśmy niezwykle wirtuozowskie, cudowne dźwięki prawdziwej gitary rodem z Hiszpanii.
„IV Symfonię” (1989) Penderecki rozpoczął od napisania „Adagia”. Część pod piórem kompozytora tak się rozbudowała i nabrała intensywnej „narracji” dramatycznej, że sama w sobie pomieściła wielki symfoniczny zamysł, odpowiadający potędze formy prawdziwej symfonii. Sinfonia Varsovia grała ze wspaniałym espressivo, potrafiła uzyskać Beethovenowskie „wołanie” i ujmować we fragmentach tranquillo. Bezbłędne w swoich monologach wypadły poszczególne instrumenty dęte (brawa szczególnie dla fletu i rożka angielskiego) , pięknie ze zgiełku orkiestry wychodziły ze swymi partiami sekcje altówek i wiolonczel. Nie mamy w stolicy lepszej orkiestry symfonicznej!
Marta Januszkiewicz
Najnowsze komentarze