Męczeństwo św. Sebastiana, 6 kwietnia, godz. 19.30

Finałowy koncert Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena – jak zawsze w Wielki Piątek – był niezwykły nie tylko ze względu na okoliczności zewnętrzne, ale i ze względu na zapowiedziane w programie dzieło: Męczeństwo św. Sebastiana Claude’a Debussy’ego. To utwór niemal nieznany; nie jest to, jak mógłby sugerować tytuł, oratorium, ani też, jak widnieje w podtytule, misterium. W istocie jest to muzyka do sztuki-baletu-misterium Gabriela d’Annunzio pod tym samym tytułem. W przeciwieństwie do popularnych suit innych kompozytorów (Sen nocy letniej Mendelssohna, Peer Gynt Griega) muzyka do Męczeństwa jest rzadko wykonywana i nie uzyska raczej podobnej popularności. Nie tylko poważny temat stoi temu na przeszkodzie, ale i potężny aparat wykonawczy. To już nie teatralna orkiestra, ale post-wagnerowskie „misterium tysiąca (wykonawców)”: rozbudowana sekcja instrumentów dętych, chór, co najmniej trzy głosy solowe oraz narrator, niezbędny w wersji estradowej.
Utwór w wersji oryginalnej nie ma żadnych szans na powrót na sceny: dzieło, dzięki uporczywemu pięciogodzinnemu ględzeniu d’Annunzia, zrobiło klapę, mimo charyzmatycznej i prowokującej Idy Rubinstein w roli tytułowej (!), podkreślającej jedynie dwuznaczności tekstu i aluzje zupełnie ziemskiej, fizycznej natury. Biskup Paryża zresztą obłożył ekskomuniką każdego, kto pojawiłby się na premierze…
Krytycy sprzed stu lat zgodnie chwalili muzykę i nie ma w tym nic dziwnego. Dzieło, nie do końca samodzielne (przynajmniej fragmenty instrumentował André Caplet), uważane jest za słabsze w dorobku Debussy’ego, ale przecież, gdyby tylko to po nim zostało, nadal uważalibyśmy go za jednego z najważniejszych twórców epoki! Jest to nadal utwór wielkiego kompozytora.
Sylvain Camberling doskonale czuje tę partyturę i potrafi wydobyć z orkiestry (znakomita Sinfonia Varsovia) całe bogactwo barw, pełnie kolorystycznych efektów. Chwilami w utworze pojawiają się efekty ilustracyjne – te zostały podane w sposób dyskretny i daleki od banalnego naśladownictwa rzeczywistych dźwięków.
Chór Filharmonii Narodowej ponownie dał popis swoich możliwości brzmieniowych, imponowała także dykcja zespołu – tekst podany był nadzwyczaj czytelnie. Doceniła to publiczność oklaskując gorąco nie tylko Chór, ale i Henryka Wojnarowskiego, który zespół przygotował.
W partiach solowych wystąpiły Sarah-Jane Brandon (sopran), Janina Baechle (mezzosopran) i Agnieszka Rehlis (alt), dodając rys osobistej refleksji i głębokiej emocjonalności na poziomie ludzkim do tego misterium rozgrywającego się w większości na poziomie abstrakcyjnym, symbolicznym, w wymiarze Absolutu.
W trudnej roli recytatora wystąpił Andrzej Seweryn. W istocie powierzono mu dwie role w dwu językach. Partię narratora (to po polsku), którego ujął na sposób testa w tradycyjnej pasji: ton ewangeliczny, kaznodziejski, nauczający, obiektywny. Pozwalał, by tak rzec, tekstowi przemawiać bezpośrednio do słuchaczy. Jako Sebastian, dopiero zmierzający ku świętości (ta rola na tle muzyki wykonywana była, podobnie jak cały utwór, po francusku), Andrzej Seweryn był emocjonalny, subiektywny – a przez to poruszający, skłaniający do zajęcia stanowiska, wypracowania własnego zdania wobec trudnych kwestii poruszanych w libretcie.
Paradoksalnie, wykonanie to spowoduje zapewne dalsze trudności w powrocie Męczeństwa św. Sebastiana do stałego repertuaru, w tak wymagającej podwójnej i dwujęzycznej roli trudno bowiem wyobrazić sobie kogokolwiek innego, niż tego wielkiego mistrza polskiej i francuskiej sceny.
Publiczność przyjęła dzieło z powagą należną i Wielkiemu Piątkowi i podjętemu tematowi. Po ukłonach wystąpiła dyrektor Festiwalu Elżbieta Penderecka, która podziękował wszystkim artystom i pożegnała się z publicznością, zapraszając na kolejny Festiwal – już za niecały rok. XVII Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Beethovena będzie też Festiwalem jubileuszowym: po raz dziesiąty odbędzie się w Warszawie.
Odliczanie czas zacząć.
Krzysztof Komarnicki
polskieradio.pl