Muzycznie był to niezwykły wieczór. Głównie za sprawą wydźwięku, jaki niesie za sobą VI Symfonia a-moll „Tragiczna” Gustava Mahlera. Ale nie tylko, bo przecież otwierające to spotkanie kompozycje chóralne Johannesa Brahmsa mają w sobie równie olbrzymi ładunek emocjonalny.
VI Symfonia a-moll, jedna z najważniejszych w spuściźnie Mahlera, dobitnie eksponuje jego wizję świata, którą sam określił kiedyś słowami: „Ziemia jest piękna, lecz świat okropny”. Spośród wszystkich dzieł kompozytora wyróżnia ją najbardziej pesymistyczne przesłanie końcowe, chociaż pisana była w jednym z najszczęśliwszych okresów w życiu osobistym, kiedy to poślubił Almę Schindler (1902) i został ojcem dwóch córek. Mahler publicznie nie ujawniał programu symfonii twierdząc: „Począwszy od Beethovena nie ma nowej muzyki, która nie posiadałaby swojego wewnętrznego programu. Ale nic nie jest warta muzyka, jeśli trzeba wpierw opowiedzieć słuchaczowi zawarte w niej przeżycia (…). Trzeba mieć uszy i serce i poddać się ochoczo rapsodowi. Reszta – to będzie zawsze misterium…”. Wskazówką do odczytania „Szóstej” stał się tytuł: „Tragiczna”, który kompozytor zamieścił w programie pierwszego wiedeńskiego wykonania (1907). O jej autobiograficznych konotacjach wspominała Alma: „Po ukończeniu pierwszej części przyszedł i powiedział, że próbował mnie sportretować w temacie (…). W ostatniej części opisał sam siebie i swój upadek, jak powiedział później: Jest to bohater, na którego spadają trzy ciosy przeznaczenia; ostatni z nich powala go, jak drzewo”. I oceniła: „Żadne z jego dzieł nie pochodzi tak wprost z najskrytszych głębin jego serca (…) jest najbardziej osobistym z jego dzieł i profetycznym”. Alma nawiązała w tej wypowiedzi do tragicznych wydarzeń, które nastąpiły w 1907 roku (śmierć starszej córki Marii Anny, rezygnacja z funkcji dyrektora wiedeńskiej opery wskutek nagonki prasowej, rozpoznanie u kompozytora nieuleczalnej choroby serca) i w odczuciu samego Mahlera zapowiedziane zostały w finale symfonii. Zabobonny strach przed wypełnieniem się przepowiedni spowodował, że kompozytor usunął później z partytury ostatni z trzech uderzeń młota, symbolizujących ciosy przeznaczenia, aby nie wyzywać losu – przypomina w katalogu programowym Ewa Siemdaj.
Trudno – po tym historyczno-teoretycznym wstępie – opisać słowami jak niezwykłe było wykonanie VI Symfonii, którą w przedostatni dzień Wielkanocnego Festiwalu zaprezentowała Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Narodowej pod dyrekcją Jacka Kaspszyka.
Kapitalnie budowane napięcia dramatyczne tego dzieła obserwować mogliśmy już w początkowych frazach Allegro: od energicznego żołnierskiego marsza, przez idylliczne nieco, chorałowe epizody i zapowiadający grozę motyw przeznaczenia, aż po szeroko i subtelenie malowany ekstatyczny temat Almy, będący (wedle samego kompozytora) muzycznym portretem jego żony. Kaspszyk doskonale wyważył ciężar gatunkowy tej kompozycji. Choć z założenia przepełniona jest dramatyzmem, a tym samym ogromem symfonicznego brzmienia, dyrygent dał tym wyeksponowanym do maksimum emocjom chwilę oddechu, wytchnienia. Tak można było odczytać liryczne tematy Andante moderato czy groteskowe chwile Scherzo.
Z drugiej zaś strony dyrygent bacznie pilnował, by z jego barwnej, muzycznej wizji zbyt wcześnie nie uleciała para. Wraz z prowadzoną przezeń orkiestrą po mistrzowsku odmalowali pełne emocji frazy prowadzące do nieuchronnej katastrofy. Fenomenalnie zabrzmiało przepełnione ostrymi dysonansami finałowe fugato dętych blaszanych, a także powracający niczym złowrogie echo motyw przeznacznia. Dochodzące zaś kotłów i wielkiego bębna dramatyczne uderzenia budziły niekłamaną grozę, wywoływały prawdziwe dreszcze.
Po ostatnim akordzie nastąpiła cisza, którą – co znamienne – dopiero po kilkunastu sekundach przerwały gromkie brawa. Podobne zresztą wrażenie w pierwszej części tego wieczoru wzdbudził występ Chóru Filharmonii Narodowej (jak zwykle znakomicie przygotowanego przez Henryka Wojnarowskiego). Filharmoniczni śpiewacy brawurowo i z odpowiednim patosem wykonali bowiem nasycone symboliką i figurami retorycznymi, a także muzycznymi cytatami i odwołaniami do Bacha, Beethovena i Mozarta kantatę “Nänie” op. 82 oraz “Gesang der Parzen” (“Pieśń Parek”) op. 89 Johannesa Brahmsa.
A więc po raz kolejny zasłużone wielkie brawa dla zespołów Filharmonii Narodowej oraz ich wspaniałego dyrektora artystycznego.
Tomasz Handzlik
Najnowsze komentarze