Festiwal

(Polski) Rudolf Buchbinder – 18 kwietnia, 17.00

Sorry, this entry is only available in Polish. For the sake of viewer convenience, the content is shown below in the alternative language. You may click the link to switch the active language.

Rudolf Buchbinder od lat jest stałym gościem Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena, a wśród publiczności ma bez wątpienia swoich zagorzałych wielbicieli. Po ponad dekadzie kończy się właśnie długi wątek recitali z monograficznym programem, wypełnionym ukochanymi dziełami pianisty, czyli sonatami Beethovena. Aż łezka w oku się kręci, bo to przecież szmat czasu i nieopisana ilość artystycznych doświadczeń i emocjonalnych wrażeń.
Pożegnanie Rudolfa Buchbindera z Beethovenowskimi arcydziełami rozłożone zostało na dwa popołudnia. Program pierwszego recitalu składał się aż z pięciu sonat, w przeważającej mierze prezentowanych chronologicznie: A-dur op. 2 nr 2, E-dur op. 14 nr 1, D-dur op. 28 „Pastoralnej” i e-moll op. 90. Zwieńczeniem była Sonata f-moll op. 57, słynna „Appassionata” – tu chronologia została przełamana, ale trudno wyobrazić sobie inne zamknięcie programu recitalu. Wnikliwy słuchacz mógł więc śledzić drogę, jaką w twórczości Ludwiga van Beethovena przemierzyła forma klasycznej sonaty, jak się zmieniała i była przez poszukującego kompozytora przekształcana, jak twórcze pomysły autora Fidelia – zrazu mieszczące się w skodyfikowanych przez poprzedników klasycznych kształtach i wzorcach – stopniowo się z nich wyzwalały. Beethoven wskazywał nowe, często wizjonerskie horyzonty muzyce europejskiej, kierunek ten nie ominął również sonaty fortepianowej. A może lepiej rzec, że to przede wszystkim na gruncie tego gatunku instrumentalnego rozwijała się Beethovenowska „muzyczna rewolucja”?
Rudolf Buchbinder jest znakomitym dramaturgiem, rozumienie tego aspektu sztuki interpretacyjnej przejawiło się już w samym układzie recitalu. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że pierwszy utwór jest praktycznie na rozgrzewkę, a tak naprawdę (o tym często wspominał wielki Alfred Brendel) dopiero druga część występu każdego pianisty jest lepsza, naprawdę wartościowa. Interpretacje Buchbindera nabierały więc rumieńców stopniowo, z sonaty na sonatę – ciekawie zaczęło się robić od finałowego Ronda w Sonacie E-dur op. 14 nr 1, ale najwięcej zostało zarezerwowane na samo zakończenie. Przedtem jednak można było smakować „pastoralne” nastroje Sonaty D-dur op. 28, która w wizji wykonawczej pianisty jawiła się jakby skąpana w ciepłych promieniach wiosennego słońca. Rozbudziła więc ta interpretacja, niezwykle udana i trafna (szczególnie w częściach pierwszej i drugiej) apetyt na drugą część recitalu.
Tutaj przeciwstawił sobie Buchbinder dwa dzieła – późną Sonatę e-moll op. 90, dwuczęściową, zapowiadającą już ostatnią triadę tych dzieł Beethovena (one zarezerwowane zostały na ostatni recital z serii) oraz starszą o dekadę, pisaną w latach 1804-05 Sonatę f-moll op. 57. Pierwsza z nich jest jedynie dwuczęściowa, formalnie zupełnie nieortodoksyjna, ale jej sedno zawiera się w całkiem nowym podejściu do treści. Emocjonalizm, niemal jak z romantyzmu, objawia się już w samych określeniach, tytułach obu ogniw wyrażonych w języku niemieckim, a nie po włosku. Pierwszą część Buchbinder zbudował z gry wiele mówiących kontrastów, a spuentował świetnym rondem – rozwijającym się płynnie, elegancko i refleksyjnie. Jego refren, za każdym razem zyskiwał nieco odmienne oświetlenie. Ta dyskretna gra niuansów, zyskała przeciwwagę w zdecydowanie energicznej, ale nigdy nie przeforsowanej Appassionacie. Jej brawurowy finał, z akceleracją tempa w samym końcu Rudolf Buchbinder wykonał nieprawdopodobnie szybko. O to mu zapewne chodziło, by słuchacze na koniec wyszli oszołomieni nie tylko emocjami i nastrojami, owymi burzami zapisanymi w dźwiękach, ale też pianistyczną wirtuozerią. A był to ledwie przedostatni rozdział długiego, sonatowego cyklu prezentowanego przez Rudolfa Buchbindera. Jak zabrzmi ostatni – odpowiedź już niebawem.
Marcin Majchrowski (Polskie Radio)

back to the list