Zgodnie z mottem 21. Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena odwołującym się do muzyki i sztuk pięknych, inauguracyjny koncert w niedzielę w Filharmonii Narodowej otworzył poemat symfoniczny Siergieja Rachmaninowa Wyspa umarłych (1909).
Wcześniej zaś na koncercie popołudniowym, który, jak powiedziała Elżbieta Penderecka, był „swoistym auftaktem” do wieczornego koncertu, Sinfonietta Cracovia pod dyrekcją Jurka Dybała wykonała Obrazki z wystawy Modesta Musorgskiego. Dzieł muzycznych inspirowanych wielkim malarstwem nie zabraknie w tym roku, motto rzucone przez prof. Mieczysława Tomaszewskiego jest nośne i wydobywa z cienia sporo utworów, które z różnych powodów pozostają u nas nieznane.
Mimo nieustającej popularności Rachmaninowa w Polsce, Wyspa umarłych pozostaje utworem rzadko wykonywanym, mimo że uchodzi za dzieło wyrastające ponad symfonie Rachmaninowa czy jego Tańce symfoniczne. Pisząc ją, kompozytor miał już za sobą najgorsze lata: czas depresji, myśli samobójczych i leczenia zbolałej duszy u psychologa. Usposobiony melancholicznie bardzo przeżył klęskę swojej pierwszej, młodzieńczej symfonii, którą bezlitośnie skrytykowali publicyści starszego pokolenia. Miał już też za sobą pierwsze sukcesy dyrygenckie i kompozytorskie także – w postaci II Koncertu fortepianowego c-moll, który miał przynieść mu nieśmiertelną sławę. Przed sobą – powodzenie na kontynencie amerykańskim. Mimo to Wyspa umarłych przynosi wiele posępnych tonów i tylko jeden moment rozjaśnienia, który po kilkunastu taktach mrocznieje i wyładowuje się w dramatycznej kulminacji. Tak mocny wpływ wywarła na rosyjskim kompozytorze czarno-biała reprodukcja obrazu szwajcarskiego symbolisty Arnolda Böcklina, który przedstawia białą postać na łodzi płynącej po lustrzanej tafli jeziora w stronę skalistej wyspy. W niepokojącej ciszy tego obrazu Rachmaninowa usłyszał temat Dies irae, średniowiecznej sekwencji o Dniu Sądu Ostatecznego. Powracała ona zresztą w jego późniejszych dziełach, np. Wariacjach na temat Paganiniego. Ten motyw stał się kanwą całego poematu. Już od pierwszych taktów Wyspa… przykuwa uwagę słuchacza zagadkowym motywem „kołyszących fal” w nierównym metrum 5/8 i trzyma w tym napięciu do ostatnich taktów. Interpretację tego dzieła przedstawił gość niedzielnej inauguracji – znakomita orkiestra Deutsche Radio Philharmonie Saarbrücken Kaiserslautern pod dyrekcją Josepa Ponsa, który po mistrzowsku odmierzał dramaturgię utworu, stopniując dynamikę, napięcie aż do dwóch wielkich wyładowań fortissimo possibile.
Tu warto się zatrzymać na kilka zdań o orkiestrze i jej dyrygencie. O tym, że koncert – transmitowany przez radiową „Dwójkę” – był dedykowany pamięci wielkiego polskiego dyrygenta Stanisława Skrowaczewskiego zmarłego 21 lutego tego roku. Na początku lat 90. XX wieku Skrowaczewski był pierwszym gościnnym dyrygentem tej orkiestry, dużo z nią nagrywał, a z tego dorobku ceniony jest zwłaszcza komplet symfonii Antona Brucknera. Z kolei Josep Pons, świetny warsztatowo, doświadczony kataloński kapelmistrz (czytaj: Dżuzep Pons), jest dyrektorem muzycznym Gran Teatre del Liceu w Barcelonie, gdzie dyrygował m. in. Królem Rogerem Karola Szymanowskiego.
To był więc bardzo międzynarodowy wieczór: w Warszawie niemiecka orkiestra pod dyrekcją Katalończyka wykonała poemat symfoniczny rosyjskiego kompozytora, a później dwa dzieła Beethovena, w tym V Koncert fortepianowy Es-dur, w którym solistą był Hiszpan Javier Perianes. Bardzo interesujący pianista – jego interpretacja Beethovena była chwilami zaskakująca, wydaje się, że gorący temperament tego artysty chwilami ponosił go i wyrywał z ram klasycystycznej, eleganckiej formy. Z drugiej strony, Koncert Es-dur jest bardzo popisowy, wirtuozowski, skomponowany z niezwykłym rozmachem – i ten aspekt dzieła Perianes oddał w pełni. Wirtuozowskie ornamenty grał perliście i ze swobodą, która uwiarygodniała improwizatorskie pochodzenie tych wirtuozowskich przebiegów przez całą klawiaturę. Perianes nie jest pianistą cyzelującym detale, znakomicie panując nad klawiaturę, woli operować szerokimi płaszczyznami brzmienia, długą frazą. Jego świetne porozumienie z instrumentem jest wartością samą w sobie i czymś, co przykuwa uwagę słuchacza oraz wyróżnia Javiera Perianesa spośród innych pianistów jego pokolenia. On ma coś do powiedzenia i pokazał to wyraźnie w bisie – Danza ritual del fuego z fortepianowej transkrypcji suity z baletu El amor brujo Manuela de Falli.
Na marginesie: czy pamiętają Państwo film Petera Weira Piknik pod Wiszącą Skałą? Jednym z motywów przewodnich jest w nim temat II części Koncertu fortepianowego Es-dur Beethovena, który brzmi jakby kompozytor słuchał rozmarzonego głosu z zaświatów.
Ale najlepsze pozostawiono na drugą część koncertu, w której zabrzmiała VII Symfonia A-dur op. 92 Ludwiga van Beethovena. W tym niezwykle żywiołowym dziele, które zdaje się porywać słuchacza do ekstatycznego tańca, orkiestra Deutsche Radio Philharmonie Saarbrücken Kaiserslautern pokazała swoją klasę. Przejrzystość brzmienia, a zarazem harmoniczna gęstość, bezbłędna artykulacja jędrnych figur rytmicznych, które są kluczem do tego dzieła, i porozumienie między sekcjami, zwłaszcza smyczków i instrumentów dętych drewnianych, a wszystko to w oszałamiających tempach nadanych przez Josepa Ponsa. Grali jak w natchnieniu lub zapamiętaniu się, ale pod chłodną kontrolą świetnego warsztatu. Wyjątkowo uroczo pod batutą Ponsa zabrzmiała III część tego dzieła – scherzowe Presto. Nagle usłyszałam w niej… operę buffa. Pons jest przecież dyrygentem operowym. Powtarzana w szybkim tempie stała trójdzielna figura rytmiczna, którą w dialogu i nawoływaniu przejmowały między sobą kolejne instrumenty, mogła się kojarzyć z typowym dla buffa wirtuozowskim wokalnym ostinato, jak z Rossiniego. Skojarzenie z włoskim mistrzem opery jest tylko trochę anachroniczne – VII Symfonia powstała w 1812 roku.
Anna S. Dębowska
Niedziela, 2 kwietnia, godz. 19.30, Filharmonia Narodowa w Warszawie
Więcej zdjęć: TUTAJ
(Fot. Bruno Fidrych / Studio fotograficzne Plasterstudio)