Niedzielny maraton muzyki kameralnej rozpoczął się od zderzenia doświadczenia z młodością. Uznany mistrz wiolonczeli, Arto Noras, wystąpił wraz z młodą Yeol Eum Son – znakomicie rokującą koreańską pianistką, srebrną medalistką ostatniego Konkursu im. Czajkowskiego w Moskwie. Podobnie jak w piątek, Sonata wiolonczelowa Ludwiga van Beethovena stanowiła eleganckie wprowadzenie do powagi dalszej części programu. W drugiej części Noras poprowadził pełną znaczeń kantylenę, jego instrument brzmiał jak ludzki głos, a całość miała cechy retorycznie rozplanowanej przemowy. Podsumowaniem tej części programu był finał, pełen tanecznych gestów, lekki i zgrabny.
Po Beethovenie przyszedł czas na Szostakowicza – do duetu dołączyła Kaja Danczowska. Muzycy wykonali II Trio fortepianowe e-moll op. 67 – to samo, które dwa dni wcześniej usłyszeliśmy w wykonaniu Altenberg Trio Wien. Tym razem interpretacja tego dzieła była diametralnie inna, i przyznać trzeba, że chyba bardziej zgodna z kompozytorskimi intencjami. Dymitr Szostakowicz napisał przecież ten utwór jako pożegnanie dla zmarłego przyjaciela Iwana Sollertyńskiego. Danczowska, Noras i Son dali interpretację skupioną i pełną powagi, z przejmującą kulminacją całości w finałowym allegretto. Młoda pianistka zaimponowała paletą barw, odmiennie i adekwatnie kształtując kolorystykę brzmienia w Szostakowiczu i Beethovenie.
Po pierwszej przerwie usłyszeliśmy Historię żołnierza Igora Strawińskiego – tym razem jako autorską suitę na fortepian, skrzypce i klarnet. W zespole miejsce Arto Norasa zajął zatem Michel Lethiec, którego czarujący dźwięk i bogactwo artykulacyjnych niuansów zapewniły sukces temu nieczęsto wykonywanemu utworowi.
Po drugiej przerwie skład muzyków uzupełnił młody francuski wiolonczelista Edgar Moreau, również srebrny medalista ubiegłorocznego Konkursu im. Czajkowskiego – w ten sposób domknęła się festiwalowa prezentacja zdobywców czołowych miejsc na jednym z najważniejszych konkursów muzycznych świata. W programie zaś znalazł się monumentalny Kwartet na koniec czasu Oliviera Messiaena – dzieło napisane w obozie jenieckim przeznaczone było do wykonania przez kompozytora i muzyków, których akurat tam znalazł, stąd dość niezwykły skład instrumentalny: fortepian, skrzypce, klarnet i wiolonczela. Nie wszystkie instrumenty grają we wszystkich częściach tej ośmioustępowej suity – zapewne w warunkach obozowych trudno było o regularne próby wszystkich muzyków naraz, Messiaen zatem podzielił zespół na mniejsze składy, które mogły ćwiczyć oddzielnie.
Powstało jednak dzieło koherentne w formie, nowatorskie, ale komunikatywne (pierwsze wykonanie miało miejsce w obozie w obecności kilku tysięcy słuchaczy, wśród których zapewne małą garstkę stanowili koneserzy muzyki współczesnej). Jest to zaskakująco pogodna refleksja na temat końca świata. Nie końca naszego świata – jak zawsze podkreślał kompozytor, który nie lubił, gdy „koniec świata” utożsamiano z wojną, – ale Końca Dziejów. Dzieło jest zatem ponadczasowe i pozaczasowe. Czas istotnie zdaje się zwalniać aż do zupełnego zatrzymania. Powolne frazy klarnetu i wiolonczeli, doskonale wytrzymywane, były pełne wewnętrznego napięcia, słuchacze rzeczywiście wprowadzeni zostali w nastrój kontemplacji – zasłuchania. Po ostatnich dźwiękach wszyscy pozostali w milczeniu słuchając niknących ech Messiaenowskiego Kwartetu. Dopiero po dłuższej chwili muzycy zostali nagrodzeni entuzjastycznymi brawami: znakomita Kaja Danczowska, zjawiskowy Michel Lethiec, doskonała Yeol Eum Son i czujny, żywo reagujący na partnerów Edgar Moreau.
W programie wieczoru znalazło się jeszcze jedno dzieło i zasługuje ono na osobne omówienie. VIII Kwartet smyczkowy Dymitra Szostakowicza usłyszeliśmy w wykonaniu Artis Quartet. Był to jakościowo inny punkt programu. Nie wartościujmy: ani lepszy ani gorszy, po prostu inny, bo w innej kategorii muzyki kameralnej się sytuujący. Artis Quartet grają już ze sobą od ponad 30. lat i wypracowali własne, dobrze rozpoznawalne brzmienie. Cały zespół brzmiał jak jeden doskonały instrument i dokładnie tego wymaga VIII Kwartet Szostakowicza, dzieło powstałe zaledwie w kilka dni, ascetyczne, krystalicznie przejrzyste, emocjonalnie poruszające. Już patrzenie na muzyków kwartetu Artis sprawiało przyjemność: ich wzajemny kontakt, wykańczanie fraz, podejmowanie myśli, towarzyszenie partnerom… A co widzieliśmy, miało przełożenie na efekt brzmieniowy, skończenie piękny i na długo zapadający w pamięć.
Krzysztof Komarnicki
polskieradio.pl