II Symfonia „Kopernikowska” Henryka Mikołaja Góreckiego, „Pytanie bez odpowiedzi” Charlesa Ivesa oraz poemat symfoniczny „Śmierć i wyzwolenie” Richarda Straussa zabrzmiały w piątek na 17. Wielkanocnym Festiwalu Ludwiga van Beethovena.
Uwielbiam spotkania z Johnem Axelrodem. Nieco roztargniony i rozbrajająco w tym roztargnieniu szczery (poza sceną), jest prawdziwym artystą kiedy staje przed orkiestrą. Pogodny i uśmiechnięty, ale i wymagający potrafi doprowadzić zespół do wrzenia. W pozytywnym oczywiście tego słowa znaczeniu – co oznacza, że jego energia podburzająca muzyków skutkuje później owacjami na stojąco. Takimi też zakończył się piątkowy koncert w Filharmonii Narodowej, gdzie z amerykańskim dyrygentem koncertowała Symfoniczna Orkiestra tejże Filharmonii oraz Chór Opery i Filharmonii Podlaskiej.
Program skomponowany różnorodnie, przeżyciem więc było móc obserwować jak w ślad za kolejnymi jego częściami zmienia się sposób dyrygowania Axelroda, a tym samym jego artystyczna wizja utworów.
W kompozycji „Śmierć i wyzwolenie” Straussa, pomimo poważnego bądź co bądź charakteru utworu, Axelrod niemalże tańczył na dyrygenckim podeście, by ociężałą orkiestrę poderwać do bardziej dynamicznych reakcji. W „Pytaniu bez odpowiedzi” Ivesa tańczyć nie musiał, bo podzieleni na dwa zespoły muzycy koncertowali jak marzenie. Grające w monolitycznym, kontemplacyjnym klimacie smyczki były jak jeden wielki instrument. Ich syntetyczne brzmienie kontrapunktowały rozedrgane i z każdym wejściem coraz bardziej zagubione „istoty” (świetna grupa filharmonicznych flecistów). Dopełnieniem tego metafizycznego nastroju i niejako spiritus movens całej kompozycji była trąbka solo. Ustawiona na ostatnim balkonie, wysoko ponad widownią zadawała z zaświatów tytułowe „Pytanie bez odpowiedzi”, pytanie o sens ludzkiego bytu. To było piękne.
A ja dalej obserwowałem Axelroda, który po „zatańczonym” Straussie odłożył na bok (w garderobie) batutę. Symfonię „Kopernikowską” Góreckiego chciał dyrygować bez pałeczki, za to całym sobą. Czy ma to jakiekolwiek znaczenie? Wystarczy się wsłuchać w otwierające dzieło Marcatissimo, a nawet przeczytać mocno brzmiące wskazówki kompozytora: „Marcatissimo – con massima passione – con massima espressione – con grande tensione (…)”. Ta Symfonia, a w każdym razie jej rozbudowana i gigantyczna w brzmieniu część pierwsza wymaga dyrygowani i grania z największym poświęceniem. Do zdarcia palców, głosów, do krwi. Na marginesie można dodać, że tuż przed koncertem, dyrygent zdradzał za kulisami obawy, że to wszystko może być dla publiczności zbyt głośne. „Może powinniśmy zakomunikować to słuchaczom?”
Było głośno, ale najważniejsze, że było prawdziwie. Tak jak chciał Górecki. Axelrod zaś nie po raz pierwszy udowodnił, że jest znakomitym interpretatorem jego idei.
Grający tego samego dnia w Sali Wielkiej Zamku Królewskiego w Warszawie Artis Quartet nie zrobił najlepszego wrażenia. Jego członkowie starali się co prawda muzykować na najwyższym poziomie, były chwile uniesień (jak choćby w Kwartecie smyczkowym e-moll Giuseppe Verdiego) i muzycznego malarstwa (Kwartet smyczkowy F-dur op. 18 nr 1 Ludwiga van Beethovena), ale w konfrontacji z mistrzowskim zespołem Belcea Quartet, który grał na festiwalu zaledwie dzień wcześniej przepadli z kretesem. Szkoda, ale – niestety – muzyka na festiwalach przypomina czasem olimpijskie zmagania (zresztą podkręcają tę atmosferę również sami artyści!). A w konkurencji, „kwartety smyczkowe”, mamy jak na razie jednego, bardzo mocnego lidera.
Tomasz Handzlik