O romantyzmie jego wybitna badaczka Maria Janion mówiła jako o ruchu emocjonalnym, pełnym niebywałego rozmachu ekspresji. Ruchu, który nie przekształcił się w ten równie ważny, jeśli nie najważniejszy – ruch intelektualny. „Szkiełko i oko”, to atrybuty epoki poprzedniej. Umiar, harmonia, prawda i piękno dające się uzasadnić rozumowo ustąpiły w XIX wieku „czuciu i wiarze”. Te dwa łady w muzycznym romantyzmie w Polsce silnie się przenikały. Widać to w twórczości bohatera Festiwalu romantycznych kompozycji, Józefa Elsnera, który wychował w Szkole Głównej Muzyki w Warszawie całe pokolenie XIX-wiecznych kompozytorów, z Fryderykiem Chopinem na czele.
U tego samego profesora – rok wyżej od giganta romantycznego fortepianu – studiował Ignacy Feliks Dobrzyński. Zbierał nie gorsze od swojego kolegi z uczelni cenzurki: „Zdolny niepospolicie i tęgi kompozytor”, napisał o nim Elsner. Dobrzyński studiował pod jego okiem od 1825 do 1829 roku. W kolejnym, 1830 roku wybuchło powstanie listopadowe, co położyło się cieniem na całą polską twórczość artystyczną. Z racji ograniczonych możliwości szerokiego prezentowania swoich dzieł, Dobrzyński skupił się na kompozycjach salonowych, a szczególnie tych o wyrazie patriotycznym, podtrzymujących ducha w narodzie. Wtedy napisał m.in. Introdukcję i wariacje na temat mazurka „Trzeci Maj” op. 18 na flet i fortepian, a także I Kwintet smyczkowy F-dur op. 20, w którym użył melodii Mazurka Dąbrowskiego oraz innych cytatów z polskiej tradycji muzycznej.
Podczas koncertu Kwartetu Śląskiego, jednego z najważniejszych polskich zespołów kameralnych ostatnich czterech dziesięcioleci, wykonanie I Kwintetu Dobrzyńskiego poprzedził utwór jednego z czołowych niemieckich romantyków, wielkiego symfonika Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego. Obaj kompozytorzy nigdy się nie poznali, ale ich postaci łączy jedno dzieło. II Symfonia c-moll op. 16 Dobrzyńskiego doceniono w 1836 roku na wiedeńskim konkursie na najlepszą współczesną symfonię. Znalazła się na drugim, nienagrodzonym miejscu – musiała ustąpić Franciszkowi Lachnerowi i jego V Symfonii „Passionacie” c-moll op. 52. Mimo to, polski kompozytor odniósł wielki sukces – trzy lata później jego symfonię docenił i poprowadził jej publiczne wykonanie w lipskim Gewandhausie właśnie Felix Mendelssohn.
Swój VI Kwartet smyczkowy f-moll op. 80, ostatni w dorobku, Felix napisał niedługo po śmierci siostry, utalentowanej kompozytorki, Fanny Mendelssohn-Hensel, która zmarła nagle w wieku 41 lat. Jest to dzieło wykraczające poza ramy gatunku kwartetu, niemal symfonia na czterech muzyków. Dzieło o intensywnej narracji, pełnej wewnętrznego napięcia, w tym związanego z uczuciami straty. Kwartet Śląski, grając wartko i uważnie operując dynamiką podbudowującą zmienne, burzliwe nastroje, przedstawił się w iście wirtuozowskim wydaniu. Głęboka akustyka sali Pałacu na Wyspie dodawała temu kameralnemu, a potężnemu w wyrazie utworowi, dramatyzmu i wielkości brzmienia. Muzycy z Katowic pomysłowo ważyli niuanse i oddawali zmienne wahania emocjonalne, z „perłowym” piano i soczystym fortissimo.
Kolejny utwór niedzielnego wieczoru, którym był I Kwintet F-dur op. 20 Dobrzyńskiego swoim zamysłem formalnym skłania się bardziej ku muzycznej przeszłości – dzieł klasyków wiedeńskich. Piękno umiaru, symetrii i „rozumnej rozmowy” zespół, do którego dołączył wiolonczelista Adam Krzeszowiec zastąpił jednak namiętnymi, egzaltowanymi emocjami, pędzącymi wirtuozowsko ku kolejnym kreskom taktowym. Impulsywna narracja, gubiąca polifonie poszczególnych partii oraz nie do końca pełen nadziei wydźwięk polskiego hymnu narodowego, podszyty raczej melancholią, stworzyły oryginalny, zdecydowanie wybiegający w przyszłość obraz dzieła.
Słuchanie tej interpretacji stało się bardziej przeżyciem niż intelektualną ucztą. Z pewnością wykonanie zachęciło, by dalej poznawać i badać materię dzieł Dobrzyńskiego, twórcy niesłusznie zapomnianego przez historię.
Marta Januszkiewicz
Niedziela, 4 września, Pałac na Wyspie w Łazienkach Królewskich