1.
Rzadko goszcząca w Warszawie orkiestra Filharmonii Łódzkiej im. Artura Rubinsteina gościła w Filharmonii Narodowej trzeciego dnia festiwalu, a dyrygował nią Paweł Przytocki.
Muzycy rozpoczęli ukłonem w stronę patrona festiwalu – wykonali uwerturę „Coriolan” op. 62 Ludwiga van Beethovena, kreując posępny, mroczny nastrój, przepełniony bólem i konfliktem wewnętrznym. Tytułowy Coriolanus dąży do wojny, chce najechać Rzym. Groźną atmosferę na moment tylko rozjaśnia drugi temat symbolizujący pragnienie pokoju i załagodzenia sytuacji. Przytocki i orkiestra bardzo dobrze pokazali ten dialog dwóch tendencji, wewnętrzną rozterkę bohatera. Aż po ostatnie takty intonowane bardzo sugestywnie przez sekcję wiolonczel przy akompaniamencie fagotów, gdy nastąpiło chwilowe zawieszenie ruchu muzyki, jakby to był ostatni oddech bohatera, który popełnia przecież samobójstwo, po czym muzyka zamarła. Świetny efekt dobrze pokazany przez dyrygenta.
Posępny nastrój utrzymał się w pierwszej, burzliwej części I Koncertu skrzypcowego g-moll op. 26 Maxa Brucha. Ów koncert należący do żelaznego kanonu literatury skrzypcowej wykonała Arabella Steinbacher, grającą na skrzypcach „Booth” Stradivariusa z 1716 r. Instrument pięknie odzywał się zwłaszcza w trzeciej części utworu, w refrenie radosnego ronda, który brzmiał tak czysto i wdzięcznie, jak dzwoneczki.
2.
Motto tegorocznego festiwalu brzmi „Beethoven – ojciec wielkiej symfoniki”. Gdy mówimy o wielkiej symfonice, mamy na ogół na myśli dokonania wybitnych niemieckich i francuskich kompozytorów, nie zapominamy też o Czajkowskim, Prokofiewie i Szostakowiczu, o wspaniałym żywiole orkiestrowym dzieł Antonina Dworzaka oraz o polskiej symfonice XX w. Finlandia kojarzy nam się zwykle z nazwiskiem jednego symfonika – Jeana Sibeliusa. Muzykę Einojuhaniego Rautavaary znamy głównie z nagrań, jego dzieła symfoniczne czy znakomita muzyka fortepianowa, swego czasu zarejestrowana na płytach przez Vladimira Ashkenazy’ego, pojawia się rzadko w polskich filharmoniach. Wielka to szkoda, bo jest to muzyka znakomita. Jak pisze w programie festiwalu dr Wojciech Stępień, należy Rautavaarę uznać za drugiego po Sibeliusie wielkiego fińskiego symfonika. Nie należy przy tym zapominać o autorze przeszło stu symfonii, żyjącym współcześnie dyrygencie Leifie Segerstamie. W poczet wielkich kompozytorów i kompozytorek fińskich wpisuje się także Kaija Saariaho, twórczyni wielu wybitnych oper („L’Amour de Loin”).
3.
Warto dodać, że za życia Beethovena Finlandia nie była niepodległym państwem, ale Wielkim Księstwem Fińskim pod panowaniem cara. W 1809 r. rozpoczęło się ponad stuletnie rosyjskie panowanie w tym kraju. Dopiero w 1919 Finowie proklamowali niezależne państwo fińskie o demokratycznym ustroju republikańskim. 20 lat później Rosjanie znów zaatakowali Finlandię – to była tzw. wojna zimowa, która trwała do 1940 r., a potem wznowiła się w 1941, kiedy Niemcy zaatakowali ZSRR. W 1944 wojska sowieckie wkroczyły na teren Finlandii. Gra o jej niepodległość toczyła się aż do lat 70. XX w. Rosjanie wielokrotnie próbowali wpływać na wybory do parlamentu i wybory prezydenckie w Finlandii. Odpuścili dopiero po 1989 r., gdy państwo fińskie dołączyło do Rady Europy, a w 1995 r. zostało członkiem Unii Europejskiej.
4.
Einojuhani Rautavaara urodził się i wychował w tych niespokojnych czasach przemian. Żył długo – odszedł w roku 2016 w wieku 88 lat. Jego kariera międzynarodowa rozpoczęła się dzięki nagrodzie ufundowanej przez Olgę i Siergieja Kusewickich, a noszącej imię Jeana Sibeliusa, który w roku 1955, gdy nagrodę przyznano, miał 90 lat. Sędziwy mistrz postawił na 27-letniego wówczas Rautavaarę, a pieniądze z nagrody umożliwiły młodemu kompozytorowi studia w Juilliard School of Music w Nowym Jorku i uczestniczenie w kursach w Tanglewood.
Jako kompozytor żyjący i tworzący tak długo, co jakiś czas zmieniał stylistyczną skórę. „Swoją drogę twórczą rozpoczął od neoklasycyzmu by przejść przez okres poszukiwań dodekafonicznych, neoromantycznych, do własnego postromantycznego języka muzycznego opartego na swobodnych regułach dwunastodźwiękowych i predylekcji do stosowania centrów tonalnych” – pisze dr Wojciech Stępień.
Bardzo ważna w jego twórczości jest tzw. trylogia anielska, której zwieńczeniem VII Symfonia „Angel of Light” skomponowana w 1995 r. dla Bloomington Symphony Orchestra. Napisana jest w swobodnej technice dodekafonicznej, w której serie dwunastodźwiękowe są złożone z interwałów tercji, a nawet samych trójdźwięków, dzięki czemu może przypominać kompozycję tonalną.
Dla słuchacza jest to pełnokrwista symfonia wypełniona gęstym brzmieniem doskonale zinstrumentowanej orkiestry, muzyka rozgrywająca się na wielu planach wertykalnych i horyzontalnych, żywiołowa i efektowna (cz. II), z medytacyjną częścią trzecią i ewokującą północne, arktyczne niemal krajobrazy częścią czwartą, kończącą się zagadkowo w dynamice piano, w wyciszeniu, bez hucznych końcowych akordów. Imponujące dzieło zabrzmiało bardzo ciekawie w interpretacji muzyków Filharmonii Łódzkiej, tak że można było przymknąć ucho na brzydki dźwięk puzonów czy tuby.
Paweł Przytocki jeszcze inaczej zaskoczył słuchaczy. Ledwo wybrzmiały pierwsze brawa, dyrygent rozpoczął zupełnie inny utwór, w innej estetyce i nastroju – „Valse Triste” Jeana Sibeliusa. Publiczność nie do końca zrozumiała, jaki był tego cel – czy to był bis, czy dopełnienie symfonii Rautavaary. Szkoda, że Paweł Przytocki zostawił to bez wyjaśnienia.
Anna S. Dębowska
Wtorek, 5 kwietnia, godz. 19:30, Filharmonia Narodowa