Festiwal

Porywający koncert młodzieżowej orkiestry z Niemiec

Określenie „orkiestra młodzieżowa” bywa mylące – może kojarzyć się z zespołem muzycznym bardzo młodych ludzi, wobec którego należy stosować taryfę ulgową, bo dopiero zaczynają i uczą się na błędach. Nic z tych rzeczy nie miało miejsca w przypadku Junge Deutsche Philharmonie z Frankfurtu, która w niedzielę w Filharmonii Narodowej pokazała profesjonalizm na najwyższym poziomie. To wielka orkiestra symfoniczna, w skład wchodzi około stu osób w wieku od 18 do 28 lat. Co zastanawiające muzycy ci nie pracują ze sobą regularnie – spotykają się kilkakrotnie w ciągu roku, aby przez pewien czas odbywać intensywne próby, po których ruszają w trasę koncertową. Rezultaty są olśniewające. Nie jest to zespół, który młodzieńczym zapałem tuszuje braki warsztatowe. To są profesjonalni muzycy, którzy potrafią precyzyjnie zrealizować każdą wskazówkę i wymagania dyrygenta. Stąd porywająca interpretacja Symfonii fantastycznej Hectora Berlioza.

Tym dyrygentem był w niedzielę 35-letni David Afkham, główny dyrygent Orquesta Nacional de España w Madrycie. Ma on duże doświadczenie w pracy z orkiestrami młodzieżowymi – przypomnijmy, że w 2012 roku na Festiwalu Beethovenowskim dyrygował Gustav Mahler Jugendorchester, która wykonała VII Symfonię „Leningradzką” Dymitra Szostakowicza.

Ciekawe, że program koncertu w całości wypełniła muzyka francuska – jej specyficzna aura brzmieniowa jest przecież trudna do uchwycenia.

Najpierw zabrzmiały dwa dzieła XX-wieczne. Les offrandes oubliées Oliviera Messiaena (1930) są pierwszym utworem, który ten kompozytor opublikował. W tej „medytacji symfonicznej” Messiaen katolik opowiedział dźwiękami o trzech aspektach wiary: adoracji krzyża, grzechu i eucharystii. To krótki utwór o wspaniałym kolorycie i intrygujących efektach brzmieniowych dokładnie przekazanych słuchaczom przez młodych Niemców (np. świst flażoletów w grupie skrzypiec). Ileż energii było w środkowej części zatytułowanej Grzech – wyścig ku otchłani, szaleńcze accelerando i crescendo. Afkham doskonale różnicuje czas muzyczny, co wyszło na jaw również w następnych wykonanych w niedzielę utworach.

Po Messiaenie zabrzmiał Henri Dutilleux – jego Tout un monde lointain (1970) to utwór koncertujący na wiolonczelę i orkiestrę, właściwie rodzaj koncertu wiolonczelowego, instrument solowy milknie w nim bowiem tylko momentami, właściwie cały czas jest przy głosie, spalając się w lirycznej, to znów burzliwej, wirtuozowskiej narracji. Doskonałym wykonawcą tego utworu był angielski wiolonczelista Steven Isserlis. Muzyka zdawała się przez niego przemawiać. Totalna wolność i radość z grania – to było słychać w grze Stevena Isserlisa.

Początek należał w całości do niego, bo pierwsza część utworu, Enigme, to rodzaj improwizowanej rapsodii wiolonczeli, której towarzyszą delikatne tony perkusji. Podobnie w części drugiej (Regard), w której jednak partia orkiestry cieszy zmysłową gęstością współbrzmień. Współpraca między Isserlisem i muzykami była wzorowa. Zawsze razem, żadnych prób dogonienia solisty. Precyzyjna maszyna orkiestrowa i dokładne gesty dyrygenta, który świetnie operował czasem. Kontrola nad materią muzyczną. Podziw. Steven Isserlis jest wspaniałym muzykiem, nic więc dziwnego, że publiczność wprost błagała go o bisy: zagrał melodię katalońską Song of the birds, którą chętnie grywał jego idol, Pablo Casals, oraz miniaturę zatytułowaną Taniec Dymitra Kabalewskiego, w której żartował i bawił się muzyką, niemal jak dziecko. Tak się bawią wirtuozi. Później na backstage’u niemiecka młodzież otoczyła angielskiego wiolonczelistę, zachwycona jego talentem brała od niego autografy i fotografowała się smartfonami z mistrzem.

Druga część koncertu należała już w stu procentach do Junge Deutsche Philharmonie, która rozwinęła skrzydła w Symfonii fantastycznej. Pierwszą część zagrali z werwą, z rozmachem eksponując kulminacje. II część popłynęła z elegancją i wdziękiem w rytmie walca, rozpędzona frenetycznie w rekapitulacji tematów. Początek III części popsuło nieco solo rożka angielskiego – grający na nim muzyk nie uchronił się przed kiksami. W IV i V muzycy Junge Deutsche Philharmonie pokazali, co to jest gra zespołowa i spoistość brzmienia. Cóż za dramaturga, cóż za narracja. Wspaniała praca perkusji, kotłów i wielkiego bębna, grupy czterech fagotów, instrumentów dętych blaszanych i smyczków. Junge Deutsche Philharmonie ma wspaniałą sekcję instrumentów dętych drewnianych. Ściśle odmierzone tempa, świadomość efektu brzmieniowego i funkcji poszczególnych instrumentów, od których zgrania i koordynacji (uderzenia pałką, zadęcia i dotknięcia strun smyczkiem) w tym jednym momencie, w ułamku sekundy – zależy czytelność ilustracyjnych efektów. Wymyślanych, przypomnijmy, przez genialnego orkiestratora Berlioza, malarza dźwięków, który w Fantastycznej sugestywnie pokazuje drogę na miejsce straceń w rytmie upiornego marsza oraz sabat czarownic w V części. Wspaniale brzmiał w niej solowy klarnet – słyszało się szyderczy pisk i wizg opętanych, dziki taniec na szatańskiej uroczystości.

Praca i talent – to mogłaby być dewiza Junge Deutsche Philharmonie.

Anna S. Dębowska   

Koncert odbył się 25 marca o godz. 19.30 w Filharmonii Narodowej w Warszawie

powrót do listy recenzji