Festiwal

Kantaty Mendelssohna

Głównym akcentem obchodów roku Feliksa Mendelssohna na Festiwalu Beethovenowskim była prezentacja jego twórczości wokalno-instrumentalnej. Wybór ze wszech miar ciekawy, bo przecież słynnej uwertury do Snu nocy letniej (absolutnego arcydzieła oczywiście!) czy Symfonii „Włoskiej” i „Szkockiej” przypominać nie trzeba, a w kontekście rocznicy byłoby to nawet nietaktem. W piątkowy wieczór w Filharmonii Narodowej można więc było nadrobić repertuarowe zaległości oraz przypomnieć sobie Uwerturę „Piękna Meluzyna” op. 32, bo tym właśnie utworem rozpoczął koncert Ola Rudner, który prowadził Narodową Orkiestrę Symfoniczną Polskiego Radia.

Pierwsza z dwóch kantat Mendelssohna – Begrüßung – to absolutny rarytas programowy. Utwór właściwie młodzieńczy (kompozytor miał 19 lat) nieczęsto da się słyszeć w jego ojczyźnie – nad Wisłą został wykonany dopiero po raz pierwszy. Przylgnął do tego dzieła podtytuł Humboldt-Kantate, bo jego narodzinom i premierze przyświecały szczególne okoliczności. W 1828 roku, powrót wielkiego uczonego Aleksandra von Humboldta do Berlina, po długim pobycie w Paryżu, został uświetniony międzynarodowym kongresem, na którym obecny był również Fryderyk Chopin. Pomylił nawet wielkiego przyrodnika z… królewskim kamerdynerem, o czym donosił w liście rodzinie (20 września 1828 roku). O dziełku Mendelssohna jednak nie wspominał, choć pewnie musiał je słyszeć. Ponadczasowych wartości artystycznych w Humbold-Kantate trudno się doszukiwać – ot, jeszcze jeden okolicznościowy utwór, radosny i trochę pompatyczny. Lecz warto się z nią zapoznać, choćby przez wzgląd na zupełnie niecodzienną obsadę wykonawczą: cztery solowe głosy męskie, takiż chór, a do tego – uwaga! – jedynie instrumenty dęte, klawesyn, kotły i wiolonczele z kontrabasami. Absolutne kuriozum, ciekawe i niepowtarzalne.

Za to cztery lata późniejsza Pierwsza noc Walpurgii op. 60, do wyimków z Fausta Goethego jest już dziełem dojrzałym – imponującym, potężnym, wywołującym na słuchaczu niezatarte wrażenie. Opisane przez Goethego pogańskie rytuały, w romantycznej muzyce Feliksa Mendelssohna zyskują nowy, bardzo obrazowy i uplastyczniony wymiar. Świetne pole do popisu dla wszystkich wykonawców – solistów, chóru i orkiestry. I takiego popisu w Filharmonii Narodowej byliśmy świadkami. Agnieszka Rehlis, Thomas Michael Allen, Thomas E. Bauer i Wojtek Gierlach prezentowali bardzo dobrą formę. Szwedzki dyrygent Ola Rudner wyczarował iście piekielną, porywającą dramaturgię. NOSPR, w potężnym składzie (porównywalnym niemal z orkiestrami Mahlerowskimi) pod batutą Rudnera grał z precyzją orkiestry kameralnej, dając jednocześnie właściwy i niezbędny wolumen brzmienia.

A na największą pochwałę zasłużył Chór Opery i Filharmonii Podlaskiej. Zespół świetnie przygotowany przez Violettę Bielecką śpiewał jak natchniony. Absolutnie profesjonalne podejście, chęć muzykowania i wielkie zaangażowanie Białostockiego Chóru przebijały z każdego wyśpiewywanego dźwięku. Słowom uznania nie powinno być końca.

Marcin Majchrowski
(Polskie Radio)

powrót do listy recenzji