Festiwal

(Polski) Azjatyckie spojrzenie na Beethovena

Sorry, this entry is only available in Polish. For the sake of viewer convenience, the content is shown below in the alternative language. You may click the link to switch the active language.

BF170403_10013

Na wejście skrzypiec po ekspozycji orkiestry Beethovena czeka się w Koncercie skrzypcowym D-dur op. 61 Ludwiga van Beethovena niemal jak na objawienie – wznoszący się pochód oktaw i przejście w wysokich pozycjach do lirycznej melodii głównego tematu ma w sobie coś niematerialnego, nieziemskiego. To bardzo ważny moment – gdy wchodzą skrzypce zostajemy przeniesieni do muzycznego raju i nie opuszczamy go aż do końca utworu. Niektórzy skrzypkowie, np. Nigel Kennedy, proponowali zadziorne interpretacje, niespełna 23-letni utalentowany Tajwańczyk Yu-Chien Tseng wolał jednak trzymać się klasycznych standardów. Yu-Chien Tseng, który za kulisami prosił, aby mówić do niego Benny, dużo już osiągnął jako zwycięzca Konkursu im. Piotra Czajkowskiego w 2015 (II nagroda, pierwszej nie przyznano) oraz złoty medalista konkursów skrzypcowych w Singapurze, gdzie wygrał 50 tys. dolarów, i w hiszpańskiej Pampelunie (im. Pablo Sarasate). Latem ubiegłego roku podpisał kontrakt z prestiżową wytwórnią fonograficzną Deutsche Grammophon, a już w styczniu tego roku ukazała się jego pierwsza płyta pod winietą DG, Reverie z bardzo zróżnicowanym programem – od Tartiniego do Wieniawskiego.

Koncert D-dur Beethovena uchodzi wśród skrzypków za najwyższy sprawdzian umiejętności wiolinistycznych, ideał, do którego trzeba dojrzeć. Takie podejście wydaje się już zresztą nieco staroświeckie w naszych niecierpliwych czasach – coraz więcej młodych skrzypków sięga z powodzeniem po to arcydzieło, w którym śpiewna, natchniona partia solowych skrzypiec splata się organicznie z głosem orkiestry. Byłam więc bardzo ciekawa jaki pomysł na ten koncert będzie miał Yu-Chien Tseng. Pierwsze dotknięcie smyczka o struny – i w Filharmonii Narodowej rozległ się ciepły i wielobarwny ton, Yu-Chien Tseng gra bowiem na skrzypcach Giuseppe Guarneriego del Gesù z 1732 roku. Wprawdzie przeszkadzała mi chwiejność intonacji, która zdarzała się tajwańskiemu skrzypkowi tu i ówdzie, ale ujęły mnie piękny ton, potoczystość i naturalne, lekkie prowadzenie frazy, zwłaszcza w pierwszej i drugiej części koncertu. Jeśli chodzi o trzecią (Rondo: Allegro), mój temperament słuchacza domagał się nieco żywszego tempa.

Publiczność poprosiła skrzypka o bis, którym była Sarabanda z II Partity d-moll na skrzypce solo Johanna Sebastiana Bacha, wykonana z konieczną domieszką melancholii.

Byłam pod wrażeniem dokładności i kultury z jaką soliście towarzyszyła orkiestra Hong Kong Sinfonietta pod dyrekcją pani Wing-Sie Yip. Właśnie Hong Kong Sinfonietta była drugą atrakcją wczorajszego koncertu, na którego program złożyły się wyłącznie dzieła Ludwiga van Beethovena: wspomniany Koncert skrzypcowy, a w drugiej części wieczoru IV Symfonia B-dur op. 60. Stoi ona w cieniu wielkich symfonii – „Eroiki”, Piątej, Szóstej czy Dziewiątej. Robert Schumann nazwał ją trafnie „smukłą dziewczyną grecką pomiędzy olbrzymami północnego kraju”, podkreślając jej klasycznego ducha. Pogodny charakter, piękne solo klarnetu i niezwykły finał – wymagające od orkiestry nie lada wirtuozerii moto perpetuo, sprawiają jednak, że nie można zapomnieć o tym małym arcydziele (stąd moja radość z jej obecności w programie koncertu).

Wing-Sie Yip, która jest dyrygentką częściowo wykształconą w Europie i Stanach Zjednoczonych, doświadczonym kapelmistrzem stale koncertującym w Azji i Oceanii, ma dar dyscyplinowania orkiestry – Hong Kong Sinfonietta, którą dyrygentka kieruje od 15 lat, to orkiestra z bardzo dobrym warsztatem. Odmiennie jednak od orkiestr europejskich, które – często pod wpływem wykonawstwa historycznego – starają się „podkręcać” tempa, Hong Kong Sinfonietta pod dyrekcją Wing-Sie Yip podeszła do IV Symfonii solennie i z szacunkiem. I znów – brakowało mi żywszego tempa w finałowej części (prawdą jest jednak, że obok oznaczenia Allegro, Beethoven dopisał non troppo). Gdyby jeszcze Wing-Sie Yip wpuściła tam więcej figlarności, można by uwierzyć, że muzyka poważna nie zawsze musi być aż tak bardzo … poważna.

Na bis zabrzmiał Valse Triste Jeana Sibeliusa.

Anna S. Dębowska

Poniedziałek, 3 kwietnia, godz. 19.30, Filharmonia Narodowa

Więcej zdjęć: TUTAJ
(Fot. Bruno Fidrych / Studio fotograficzne Plasterstudio)

back to the list