II Symfonia D-dur op. 36 Beethovena, a zaraz potem „Stabat mater” Giovanniego Pierluigi da Palestriny i „Kantata Faustowska” Alfreda Schnittke. Zestawienie tych kompozycji w programie jednego wieczoru 18. Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena w Warszawie zdaje się dość dziwne, żeby nie powiedzieć przypadkowe. Zapewne dlatego jednak koncert przedzielono przerwą już po wstępnym wykonaniu Symfonii.
Dzieło to znakomicie zagrała Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia. Pracujący z nią od dwóch lat dyrygent Alexander Liebreich tchnął w katowicki nowe życie, dzięki czemu podziwiać mogliśmy muzykę mieniącą się kolorami, żywą i dynamiczną, a do tego w wirtuozowskim wykonaniu. SJa jednak z niecierpliwością oczekiwałem drugiej części wieczoru. Tym bardziej, że otwierający ją motet Palestriny to jedno z najpiękniejszych opracowań średniowiecznej sekwencji Stabat mater, przywołującej obraz Matki Bolejącej u stóp chrystusowego krzyża. Polichóralne, pełne prostoty, dziś – kiedy w kompozytorskich katalogach znajdziemy dziesiątki rozmaitych chóralnych czy oratoryjnych, barokowych, klasycznych, a nawet rozbuchanych romantyczną wielkością opracowań – chciałoby się wręcz powiedzieć, że to dzieło nieskażone, czyste, absolutne. Historyk muzyki Ewa Obniska słusznie zresztą zauważa, że muzyka Palestriny stanowiła wzór, poprzez który „kolejne generacje wyrabiały sobie sąd o muzyce renesansu, ujmując ją w kategoriach eufonii, bezkonfliktowego przebiegu, seraficznej łagodności, a zarazem dostojeństwa i powagi”. I takie właśnie Palestrinowskie „Stabat mater” usłyszeliśmy podczas festiwalowego koncertu. Zespół Śpiewaków Miasta Katowice „Camerata Silesia” pod dyrekcją Liebreicha zachwycał spójnym i jednorodnym brzmieniem. Perfekcyjne czyste głosy, podzielone na dwa odrębne zespoły naprzemiennie śpiewały kolejne strofy tekstu, by czasem tylko, w najważniejszych fragmentach połączyć się w pełny, ośmiogłosowy zespół.
Wzbudzające wielkie emocje „Stabat mater” świetnie wkomponowano w wydarzenia Wielkiego Tygodnia. Z historycznych przekazów wiadomo przecież, że dzieło to wykonywano podczas liturgii Niedzieli Palmowej, by w XVIII wieku dołączyć je do śpiewów Wielkiego Tygodnia, a dopiero w XIX wieku – do repertuaru koncertowego. Wielowiekowa przepaść w stylistyce, dramaturgii i samej wymowie dzieli jednak renesansową kompozycję Palestriny od wieńczącej środowy wieczór kantaty „Seid nüchtern und wachet” czyli tak zwanej „Kantaty Faustowskiej” Alfreda Schnittke. Schnittke był prekursorem muzyki polistylistycznej, w której połączył elementy różnych epok: od Bacha i Beethovena, przez Strawińskiego, Szostakowicza i Mahlera, po Schönberga i Berga. „Dodać do tego trzeba postmodernistyczną tendencję do zacierania granic między muzyką wysoką i niską. Taki koktajl, nałożony jeszcze na refleksy szarej i beznadziejnej rzeczywistości Rosji epoki Chruszczowa i Breżniewa, dał u Sznitkego efekt piorunujący: zarazem obrazoburczy jak i dogłębnie przejmujący, bo Sznitke zajmuje się pytaniami zasadniczymi – losem człowieka, losem cywilizacji, pytaniem o korzenie zła. A robi to z jaskrawością i siłą przerysowania, którą porównywać można chyba tylko z Dostojewskim” – podkreśla muzykolog Marcin Trzęsiok.
Prowadzonej przez Liebreicha Orkiestrze i Chórowi towarzyszyli soliści: Margarete Joswig – mezzosopran, Artur Stefanowicz – kontratenor, Markus Schaefer – tenor, Krzysztof Szumański – baryton. Każdy z nich miał do wykonania trudną, ważną, niezwykle wymagającą rolę. Stefanowicz
znakomicie wcielił się w rolę fałszywego ducha i diabła, Szumański porywał potężnie brzmiącym, trochę zatrważającym barytonem. Ale największymi objawieniami tego wieczoru byli Joswig i Schaefer. Niemiecki tenor dał wspaniały popis zarówno w partiach „klasycznego” śpiewu jaki i sprechgesangu – tu jego interpretacja emanowała niebywałym ładunkiem napięć. W utrzymanej w kabaretowo-weillowskiej konwencji pieśni, tangu czy może raczej danse macabre Joswig zachwyciła zaś fantastycznym głosem i teatralną zadziornością. Kapitalnie zabrzmiał również chór „Camerata Silesia”, towarzyszący solistce w finale wspomnianej sceny:
Kiedy dzień nastał,
żacy udali się do wyszynku,
lecz Fausta nie zobaczyli, nic,
jeno wyszynk cały krwią spryskany.
Mózg jego spływa po ścianie,
bo go diabeł
od ściany do ściany tarmosił.
Tu i ówdzie leżą też oczy jego
i zęby porozrzucane,
straszny i okropny widok.
O ile „Stabat mater” Palestriny nawoływało do nabożnych rozważań, medytacji, o tyle „Kantata faustowska” mogła być w tym kontekście wstrząsem. Ale choć obrazoburcza, karykaturalna, pełna absurdów, a chwilami mocno makabryczna, wpisywała się jednak w skłaniający do refleksji nastrój Wielkiego Tygodnia. Schnikttke dał nam bowiem moralitet, skondensowane rozważanie nad losem człowieka, siłą złą i zbawieniem.
Trzeźwi bądźcie i czuwajcie
boć wasz przeniewierca,
diabeł wkoło chodzi
jak lew ryczący szuka, kogo by pożreć mógł;
jemu silną swą wiarę przeciwstawcie.
A to przecież tematy, które w religii chrześcijańskiej zwykle poruszane są właśnie w okresie poprzedzającym Wielkanoc.
Tomasz Handzlik