Festiwal

(Polski) Gustav Mahler Jugendorchester, 3 kwietnia, godz. 19.30

Sorry, this entry is only available in Polish. For the sake of viewer convenience, the content is shown below in the alternative language. You may click the link to switch the active language.

Koncert Gustav Mahler Jugendorchester z kilku powodów należał do wyjątkowych wydarzeń 16. Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena. Zespół rozpoczynał nim swoje wiosenne, kilkunastodniowe tournée. Wprawdzie miał poprowadzić je utytułowany dyrygent – Ingo Metzmacher – ale jego nagła choroba musiała te pierwotne plany zweryfikować. Orkiestra wystąpiła więc pod batutą swojego dyrygenta-asystenta Davida Afkhama. Ten młody, niemiecki artysta godzien jest najwyższej uwagi i zainteresowania, ponieważ jego kariera zatacza coraz szersze kręgi, a plany – już realizowane – mogą wzbudzić zazdrość niejednego z jego kolegów po fachu. Zapewne inaczej wypadłby koncert prowadzony przez Metzmachera, inaczej przedstawiła się orkiestra pod dyrekcją Afkhama, ale kto wie, czy nie było to w ostatecznym rozrachunku ciekawsze.
Wspomniałem o kilku powodach, dla których wypełniony muzyką Wagnera i Szostakowicza wieczór należy uznać za wyjątkowy. Pierwszy dotyczy właśnie programu. Symfonia „Leningradzka” Dymitra Szostakowicza wpisywała się w główny wątek programowy tegorocznego Festiwalu, wprost nawiązując do jego tytułu: „Wojna i pokój”. Wiadomo, tworzona była, jak zawsze podkreślała to radziecka muzyczna historiografia i propaganda, w 1941 roku, w oblężonym Leningradzie, pod niemieckimi bombami. Warto jednak odbierać ten utwór bez ideologicznych obciążeń i rozpatrywać w oderwaniu od historycznych zaszłości. Natomiast fragmenty Zmierzchu bogów Ryszarda Wagnera urosły powoli do rangi repertuarowego rarytasu. Niestety, żyjemy w kraju, w którym dzieła mistrza z Bayreuth serwuje się w dawkach homeopatycznych. Żyjemy w kraju, w którym stołeczna scena operowa – Narodowa – dawno już i na śmierć zapomniała o istnieniu dorobku Wagnera, a dramatów muzycznych w szczególności (zachwalana inscenizacja Holendra tułacza sprzed kilku tygodni nie jest w tym kontekście żadnym alibi, ani tym bardziej nadrabianiem wieloletnich zaległości). Dla wielu młodych ludzi była więc to jedna z nielicznych okazji, by posłuchać chociaż fragmentów Pierścienia Nibelunga w żywym wykonaniu. I to jakim – po prostu mistrzowskim! Zanim na estradzie Filharmonii Narodowej ukazała się znakomita Iréne Theorin, publiczność znalazła się niemal w wagnerowskim raju. Gustav Mahler Jugendorchester pokazała niezwykły brzmieniowy kunszt, grając dźwiękiem pełnym intensywnego nasycenia, o jasnej barwie i słodkim smaku. Świt i Podróż Zygfryda po Renie a także Muzyka żałobna na śmierć Zygfryda wypadły iście po mistrzowsku – poprowadzone przez Afkhama bez kompleksów – bardzo pewnie, gestem zdecydowanym i w tempach nad wyraz wartkich. A na finał pierwszej części smakować można było genialny śpiew i najwyższej klasy interpretację Iréne Theorin, należącej obecnie do ścisłej elity wagnerowskich śpiewaczek. Do Bayreuth może nie daleko, ale kolejki tam niebotyczne, więc – jeszcze raz trzeba to podkreślić – była to wyjątkowa okazja, aby Wagnera z najwyższej półki wykonawczej usłyszeć.
W drugiej części z interpretacją muzyki Szostakowicza nie było już tak bezdyskusyjnie. Nie chodzi mi przy tym o bezdyskusyjną wirtuozerię i wysoki standard Orkiestry. To aspekty bezdyskusyjne. Po prostu nie do końca wypada się zgodzić z forsownymi tempami, podyktowanymi przez Afkhama, szczególnie w drugiej i trzeciej części Symfonii „Leningradzkiej”. Kładę jednak tę propozycję artystyczną na karb młodości i wykonawczego entuzjazmu – zarówno jego, jak i zespołu. Zresztą publiczność zareagowała na wykonanie dzieła Szostakowicza entuzjastycznie, wręcz euforycznie. VII Symfonia ewidentnie więc przypadła jej do gustu. Swoją drogą ciekaw jestem, dla ilu słuchaczy była to jeszcze jedna pozycja z repertuarowej półki podpisanej „nieznane”? Tak przedstawiał się aspekt drugi wieczoru – wykonawczo-interpretacyjny.
Trzeci ma naturę smutnej refleksji. Ze wszech miar interesujący i godzien naśladownictwa projekt pod nazwą Gustav Mahler Jugendorchester obchodzi w tym roku swoje 25-lecie. Od strony muzyczno-merytorycznej opiekuje się nim wyjątkowy artysta – Claudio Abbado. Patronat sprawują byli i obecni prezydenci krajów Europy Środkowej – Austrii, Włoch, Czech, Republiki Federalnej Niemiec oraz jeden z ojców Wspólnej Europy – Jacques Delors. GMJO jako instytucja ma także swój wkład w jednoczenie Europy i zacieranie zimnowojennych podziałów na Starym Kontynencie. Zastanawiam się, dlaczego w tym szczytnym projekcie nie ma ani śladu polskiej obecności. I nie mogę wyjść z zadziwienia, dlaczego obecnie w zespole tym nie gra ani jedna osoba z Polski? Formalnych przeciwwskazań przecież nie ma. Czyżby było tak, że wśród 1500 kandydatów do ostatniego naboru nikt znad Wisły się nie zgłosił? A może świadczy to o czym innym – o stanie polskich uczelni i poziomie kształcenia? Ambitnych młodych muzyków w Polsce na pewno nie brakuje, pytanie tylko – jak wypadają w porównaniu z rówieśnikami zza granicy? Patrząc na narodowościowy przekrój Gustav Mahler Jugendorchester – grającej w Warszawie w ponad stuosobowym składzie – wypadają raczej słabo (a właściwie wypadli poza stawkę!)… Ten lokalny wymiar występu znakomitego międzynarodowego zespołu powinien przyczynić się do wznowienia poważnej dyskusji o stanie polskiej edukacji muzycznej. Tylko czy ktoś z decydentów to zauważył?
Marcin Majchrowski (Polskie Radio)

back to the list