Festiwal

(Polski) Wszystkie symfonie Schumanna II, 27 marca, godz. 19:30

Sorry, this entry is only available in Polish. For the sake of viewer convenience, the content is shown below in the alternative language. You may click the link to switch the active language.

Dwa lata po triumfalnej prezentacji cyklu wszystkich Symfonii Ludwiga van Beethovena Paavo Järvi i Deutsche Kammerphilharmonie Bremen powrócili do Warszawy, by podczas Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena przedstawić kolejny komplet – tym razem Symfonii Roberta Schumanna. Zapowiedź tego wydarzenia elektryzowała publiczność i trzeba powiedzieć, że estoński dyrygent i jego orkiestra nie sprawili nikomu zawodu.
Po dwóch latach wydaje się, że Niemiecka Filharmonia Kameralna z Bremy poczyniła krok naprzód. Ta orkiestra jest jeszcze lepsza, niż dwa lata temu. Zwłaszcza smyczki – wyrównane, o przebogatej palecie barw, mieniące się bogactwem artykulacyjnych niuansów.
Muzycy orkiestry gotowi są pójść za Paavo Järvim w ogień, a kapelmistrz uwielbia swych orkiestrantów. Mimo dość pokaźnego składu zespołu ów przydomek „Kameralna” doskonale oddaje charakter orkiestry: ci ludzie bardzo się nawzajem cenią i szanują. Bardzo się – lubią. Po prostu i po ludzku. Wspólne tworzenie muzyki w takich warunkach zamienia się w piękną artystyczną przygodę i przynosi fantastyczne rezultaty.
Podczas drugiego wieczoru Schumannowskiego Bremeńczycy wykonali Drugą i Trzecią Symfonię. Wirtuozeria orkiestry pozwoliła na pokazanie wyrazistego konturu poszczególnych motywów, wydobycie głosów drugiego planu (wszakże bez przerysowania), a wreszcie – na wykonanie iście pianistycznych rallentandi w Scherzu Drugiej Symfonii. Tak ostre, kapryśne zwolnienie, zdawałoby się, może w pełni okiełznać tylko pojedynczy muzyk. I oczywiście tak było: wodze trzymał Paavo Järvi, a orkiestra, która, jak mawiają dyrygenci, siedziała mu na czubku pałki, wykonała co trzeba w idealnej synchronizacji. To się nie powinno było udać, to się powinno było rozjechać, ale dyrygent, pewien swych muzyków, powtórzył to samo za każdym razem, przy każdym powrocie tej frazy. I zawsze z tym samym, doskonałym rezultatem.
Trzeba jeszcze powiedzieć o drzewie: znakomita grupa muzyków, dysponująca świetną barwą i wkładająca duszę w powierzone im przez kompozytora melodie. Przejmująco brzmieli zwłaszcza w niesamowitej czwartej części Trzeciej Symfonii – w rzadko stosowanej tonacji es-moll, oddającej mrok wnętrza kolońskiej katedry.
Wobec entuzjastycznego przyjęcia obu Symfonii przez publiczność, Järvi zaproponował dwa bisy: oba będące ulubionymi przez orkiestrę popisowymi utworami. W pierwszym – Tańcu Anitry Edwarda Griega – zachwyciliśmy się jeszcze raz cudownie brzmiącymi smyczkami (i, oczywiście, subtelnym dźwiękiem triangla). Drugim bisem był Valse Triste Jeana Sibeliusa. Także i w tym utworze Järvi czarował ekspresyjnymi pianami, elastyczną frazą, bogactwem artykulacji i precyzją rytmiczną.
Paavo Järvi i Deutsche Kammerphilharmonie Bremen wyjeżdżają z Warszawy żegnani jak dobrzy przyjaciele – i jak dobrych przyjaciół będziemy wyglądać ich powrotu.

Krzysztof Komarnicki
polskieradio.pl

back to the list