Festiwal

(Polski) Mūza Rubackytė – 16 kwietnia, 17.00

Sorry, this entry is only available in Polish. For the sake of viewer convenience, the content is shown below in the alternative language. You may click the link to switch the active language.

Sobotnie popołudnie w Sali Wielkiej Zamku Królewskiego w Warszawie wypełnione było muzyką fortepianową Franciszka Schuberta i Franciszka Liszta w wykonaniu znakomitej litewskiej pianistki Mūzy Rubackytė. Jest ona spadkobierczynią najlepszych tradycji rosyjskiej szkoły pianistycznej, łączącej perfekcję techniczną z siłą wyrazu i dbałością o piękno dźwięku przy jednoczesnej wierności tekstowi kompozytora.
Artystka pojawiła się w pięknej żółtej sukni, która doskonale harmonizowała z bursztynowo-złotym wystrojem sali. Przypadek? Niekoniecznie, w każdym razie szczegół pokazujący, jak wielką wagę Rubackytė przywiązuje do detali.
Recital rozpoczęła Sonata a-moll Schuberta, komponowana w niewesołym dla twórcy okresie. W ekspozycji pierwszej części dała się jeszcze słyszeć walka pianistki z niełatwą akustyką Sali Wielkiej, jednak znakomita rutyna estradowa i rzemiosło pozwoliły przy powtórzeniu tej cząstki wygładzić wszystkie nieczytelne miejsca. Mały cud, dzięki któremu Schubertowska sonata zabrzmiała szlachetnie i prosto, a jednocześnie poruszająco. Znakomicie pokazane zostały liczne plany brzmieniowe w II części (po kulminacji). Finał wykonany był nieco za szybko – tu już nie dało się wygrać z akustyką sali, przez co szybkie przebiegi dźwiękowe, u Schuberta zawsze melodyczne, zlewały się w jakąś postimpresjonistyczną plamę brzmieniową.
Zgrabnym łącznikiem między sonatą Schuberta a sonatą Liszta były pieśni pierwszego w transkrypcji fortepianowej drugiego. Zostały one podzielone na dwie części, pierwszych kilka opracowań zabrzmiało przed przerwą, a kolejne trzy otwierały drugą część recitalu. Świetna i burzliwa była ballada Erlkönig, pieśń Der Doppelgänger zachwycała długą, starannie zbudowaną kulminacją.
Ostatnia pieśń – Der Leiermann – została zagrana jako rodzaj wstępu do Sonaty h-moll. To wcale niezły pomysł, dobrze wpisujący się w narrację Lisztowskiego arcydzieła.
Mūza Rubackytė pokazała piękny dźwięk w granicach piano-mezzoforte, wiemy też, że ma ogromne możliwości w zakresie dynamiki, jednak po raz kolejny akustyka sali ograniczyła czytelność kulminacji. Mimo to interpretacja Sonaty h-moll odznaczała się precyzją w budowaniu formy, plastycznym kontrastowaniem odcinków i jednoczesnym wskazywaniu elementów wspólnych, spajających dzieło w spójną całość. Doskonale wypadły fragmenty polifoniczne a zakończenie – zwarte i wyraziste – nadało całości wyraz zdecydowany, daleki od rezygnacji. Wielkie dzieło romantycznej retoryki muzycznej zyskało świetną interpretatorkę.
Krzysztof Komarnicki
polskieradio.pl

back to the list