Festiwal

(Polski) Rudolf Buchbinder – 11 kwietnia

Sorry, this entry is only available in Polish. For the sake of viewer convenience, the content is shown below in the alternative language. You may click the link to switch the active language.

Komplet koncertów fortepianowych Beethovena (powiedzmy pięć, nie wliczając w ten spis Koncertu D-dur op. 61 w autorskiej transkrypcji Ludwiga – przenoszącej partię skrzypcową na instrument klawiszowy) powinien w swoim repertuarze mieć każdy szanujący się wirtuoz. Nie każdy wirtuoz jednak może pokusić się o wykonanie pięciu potężnych dzieł jednego dnia, w ciągu dwóch koncertów, czyli z dwiema krótszymi i jedną nieco tylko dłuższą przerwą. Rudolf Buchbinder jest w tym kontekście szczytnym wyjątkiem i udowadnia, że dla niego fizyczno-kondycyjny aspekt koncertowania nie istnieje (podobno ów pianista uważa, że z takim wyzwaniem wykonawczym powinien zmierzyć się każdy!). Do twórczości Beethovena Buchbinder ma sentyment szczególny, co udowodnił nie raz. W dziejach Festiwalu Beethovenowskiego ten rok zapisze się także z tego powodu, że 19 kwietnia pianista zakończy długi, 11 lat trwający cykl solowych recitali kompletem sonat fortepianowych Wielkiego Ludwika.
Podczas festiwalowego maratonu (początek o 17.00 – koniec ok. 22.00!) Rudolfowi Buchbinderowi towarzyszyła orkiestra Sinfonietta Cracovia, którą pianista prowadził od fortepianu. Dla fanów twórczości Beethovena była to więc okazja, by koncerty sobie przypomnieć, porównać i odświeżyć w pamięci ich linię rozwojową, chociaż nie wszystko podane było chronologicznie. Istotnie, rozpoczęło się od najwcześniej skomponowanego przez Beethovena II Koncertu B-dur op. 19 (to taki sam przypadek numeracyjno-wydawniczy jak u Chopina), ale potem był III Koncert c-moll op. 37 i Czwarty G-dur op. 58, natomiast I Koncert fortepianowy C-dur op. 15 otwierał koncert wieczorny, a wieńczył całość – jakże by inaczej – V Koncert Es-dur op. 73.
Kategoria wyczynu to jednak tylko jeden, i to nie najistotniejszy aspekt wykonania dzieł Beethovena na fortepian z orkiestrą. Znacznie ważniejsza jest strona artystyczna tego przedsięwzięcia. Długo zastanawiałem się, w jaki sposób wytłumaczyć podejście Rudolfa Buchbindera do utworów, które towarzyszą mu niemal od początków drogi artysty-wykonawcy. Od razu muszę zastrzec, że nie ze wszystkim, co zaprezentowali Rudolf Buchbinder i Sinfonietta Cracovia, przychodzi się godzić. Istnieje chyba jednak klucz do tych wykonań, może dość nieoczywisty, ale dający wyobrażenie o sposobie odczytania materii koncertów fortepianowych Beethovena. W grze Buchbindera przykuwały uwagę te fragmenty pięciu koncertów, w których na pierwszym planie ujawnia się pierwiastek liryczny, kiedy daje znać o sobie delikatność i wrażliwość. Bardzo szlachetnie brzmiały przecież Adagio z II Koncertu B-dur, a początek drugiej części w III Koncercie c-moll przykuwał uwagę barwą w ściszonej dynamice. W Andante con moto z IV Koncertu G-dur akordy orkiestry były na tyle zadziorne i w nastroju agitato, że słuchacz nie mógł mieć wątpliwości co do operowej proweniencji tego epizodu. A fortepian konsekwentnie odpowiadał na nie delikatnością i tonem bardzo wyciszonym, wytłumionym. Wreszcie Largo w Koncercie C-dur op. 15 emanowało wiedeńską z ducha lekkością, a Adagio w Piątym prawidłowo dobraną dynamiką, godząc rozbuchanie ogniw skrajnych tego „cesarskiego” utworu. Jednym słowem – to nic innego, jak spojrzenie na męską, potężną muzykę Beethovena z chęcią uwypuklenia w niej tego, co na co dzień zdaje się skrywane i trochę pomijane: pierwiastka lirycznego i delikatnego! Tak jakby Rudolf Buchbinder przeczytał i wziął sobie głęboko do serca zdanie z profesora Mieczysława Tomaszewskiego: „mając przed sobą, jako przedmiot refleksji, życie i twórczość Beethovena, nie sposób nie dostrzec także owej drugiej strony: lirycznej, czułej, intymnej, niekiedy namiętnej”.
I jeszcze jeden aspekt tej interpretacji. Rudolf Buchbinder chyba świadomie postanowił „poluzować” ryzy agogiczne. Najwyraźniej przejawiało się owo swobodne podejście do tempa (w pewnych granicach oczywiście) w kadencjach, dość pod tym względem niepokornych. Niby nic nadzwyczajnego – przecież w tych epizodach z definicji kompozytorzy dawali swobodę wykonawcom – ale na co dzień raczej się nie pamięta o fakcie, że sam Beethoven prezentując swoje koncerty publiczności w dużej części partię solowego instrumentu po prostu improwizował. Zapewne tym śladem próbował Buchbinder podążyć, podkreślając historyczny fakt, że dzieła te z improwizacji po prostu się zrodziły.
Trzeba mieć wiele odwagi i umiejętności, by pokusić się o zagranie pięciu koncertów fortepianowych Beethovena podczas jednego popołudnia i wieczoru. Trzeba mieć jeszcze dodatkowo wiele pewności, że wykonując partię solową, nie straci się kontroli nad orkiestrą i że uda się wyjść obronną ręką z każdej opresji. Tę Rudolf Buchbinder również posiada, co udowodnił choćby w pierwszej części V Koncertu Es-dur (gdzieś na styku przetworzenia i repryzy) – pokonując zagrażającą z nagła groźną rafę. Wszak koncerty fortepianowe autora IX Symfonii grał, jednocześnie od fortepianu prowadząc orkiestrę, nie po raz pierwszy.
Marcin Majchrowski (Polskie Radio)

back to the list