Festiwal

(Polski) Deutsches Symphonie Orchester – 25 marca, godz. 19.30

Sorry, this entry is only available in Polish. For the sake of viewer convenience, the content is shown below in the alternative language. You may click the link to switch the active language.

Na koncert Deutsches Symphonie Orchester i Ingo Metzmachera czekałem z wielką niecierpliwością. Zespół renomowany, a w programie jedno z najbardziej zjawiskowych dzieł Gustava Mahlera – VII Symfonia. Wielbiciele jego twórczości (a ja wśród nich) musieli być zahipnotyzowani już samymi programowymi zapowiedziami. Jednak to, co usłyszałem w czwartkowy wieczór w Filharmonii Narodowej – przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Proszę wybaczyć więc nutę egzaltacji, która wdarła się w te wywody, ale z oczywistych względów inaczej być nie może.
VII Symfonia Gustava Mahlera jest dziełem szczególnym. Zamyka znakomitą trylogię symfonii czysto instrumentalnych (V, VI i VII) – syntetyzując wyraz i przesłanie dwóch starszych sióstr. W jednym z listów, kompozytor napisał nawet, że to „moje najlepsze dzieło, o przeważnie pogodnym charakterze”. VII Symfonia może najdłużej spośród wszystkich czekała na właściwe odczytanie, na zrozumienie i uznanie – to również może świadczyć o jej nietuzinkowości. Łatwo, szczególnie przy pierwszym kontakcie z monumentalną i zróżnicowaną partyturą, ulec oszołomieniu, łatwo się w jej treściowym bogactwie zagubić. Wszystko jednak jest w Siódmej doskonale przemyślane i poukładane, a po głębszym wniknięciu w gęstą tkankę muzycznej materii, staje się klarownie przejrzyste. Dzieło to przełamuje skrajny pesymizm swej tragicznej poprzedniczki. Ideową osią jest tu afirmacja życia, albo – jak podpowiada Constantin Floros, nieoceniony egzegeta twórczości Gustava Mahlera – Nietzscheańska metafora „wiecznego powrotu, najwyższa forma afirmacji”, triumfująca w ostatniej części, Rondo-Finale. Plan emocjonalny podobny jest do tego z V Symfonii. Jeśli w tej ostatniej zasadnicze znaczenie miała miłość w ludzkim wymiarze, to w Siódmej uwaga skierowana jest witalną siłę natury. Mrok, aluzje do żałobnego marsza z początku pierwszej części zyskają przeciwieństwo w finałowej apoteozie życia i jego najróżniejszych odcieni. Po drodze natomiast dwie Nachtmusik (pierwsza skąpana w ptasich trelach, druga w charakterze rozmarzonej, miłosnej serenady), przedzielone jednym z najbardziej „enigmatycznych” Mahlerowskich scherz. Oznaczone określeniem Schettenhaft (niewyraźnie, cieniście) jest jeszcze jednym ujęciem idiomu danse macabre – groźnego, ale i groteskowego, „zamieszkałego” przez ledwo dostrzegalne duchy czy zjawy.
Na wiele sposobów można interpretować sobie ów ogólnie zarysowany „program” VII Symfonii Mahlera, w najróżniejszy sposób rozkładać wyrazowe akcenty. Można na przykład położyć największy nacisk na zakodowane w pierwszej części, a potem aluzyjnie powracające, motywy żałobne i tematy tragicznie mroczne. Ingo Metzmacher poszedł jednak w swojej wizji dzieła drogą odmienną – podkreślając pogodne aspekty Symfonii, uwypuklając jej stronę afirmatywną i optymistyczne oblicze. Odnosiłem przy tym wrażenie, że przekaz jest doskonale przemyślany (to oczywiste) i wyraźnie obliczony na kondensację, jakieś stopniowe, potęgujące się przyśpieszenie. Czas się zupełnie nie dłużył, tempa dość wartkie, trafione były w sedno. Mroczna powaga żałobnego marsza ze wstępu, po wybrzmieniu ostatnich dźwięków całości jawiła się tylko jak wspomnienie dawnego, koszmarnego snu. I o to chyba Metzmacherowi chodziło, by VII Symfonię odczytać przez pryzmat odmian idiomów tanecznych, rytmów cudownie rozkołysanych w rubatach, płynnie się dopełniających. Nie zapominał oczywiście dyrygent o marszu, ale było go tyle, ile trzeba (w części pierwszej i pierwszej Nachtmusik). Druga „nocna muzyka” stała się polem do popisu dla solistów poszczególnych sekcji orkiestry (tak zresztą pomyślana została przez kompozytora). Pamiętać przy tym należy, że zaordynowane są tu w obsadzie gitara i mandolina, podkreślające „miłosny” koloryt tego ogniwa. Zresztą, by docenić kunszt wykonawczy Deutsches Symphonie Orchester – należałoby wymienić każdego z wyśmienitych muzyków z osobna (z imienia i nazwiska!) i przy każdym napisać wyrazy najgłębszego uznania. Już samo obserwowanie sposobu ich gry: skupienie i koncentracja na najwyższym poziomie, emocjonalne zaangażowanie (w tym przypadku zdecydowanie prym wiedli kontrabasiści) i radość – mogło sprawiać słuchaczowi największą frajdę. Ingo Metzmacher odpowiadał swemu perfekcyjnemu zespołowi nie schodzącym z twarzy ani na chwilę uśmiechem! Czuło się, że dla nich wykonywanie muzyki Mahlera jest czystą, artystyczną przyjemnością. Nic więc dziwnego, że festiwalowa publiczność otrzymała interpretację VII Symfonii po prostu genialną – w założeniach świetnie wykoncypowaną i najdoskonalej zrealizowaną.
Pamiętam różne, bardzo dobre zespoły i renomowane orkiestry, goszczące na Wielkanocnym Festiwalu Ludwiga van Beethovena. Ten koncert na pewno należał do najlepszych w ciągu całych czternastu lat. Kto wie, czy w ogóle nie był najlepszy.

Marcin Majchrowski (Polskie Radio)

back to the list