Festiwal

(Polski) Berggeist

Sorry, this entry is only available in Polish. For the sake of viewer convenience, the content is shown below in the alternative language. You may click the link to switch the active language.

Duch gór Louisa Spohra to wspaniała opera. Nie była wystawiana od roku 1837 – teraz, po 172 latach, została wykonana w Warszawie. Jest w tej operze inwencja melodyczna, piękne efekty ilustracyjne, liryzm i dramaturgia. Jest nawet polonez, co prawda w wersji niemiecko-śląskiej, dość odległej o naszym wyobrażeniu o tym tańcu. Spohr używa motywów przypominających zgrabnie i dyskretnie, rozsiewa po partyturze aluzje do uwertury, nadając dziełu wyjątkową spójność. Akcja dzieje się bardzo szybko, zarówno dzięki zaletom libretta jak i rezygnacji z budowy numerowej. Kompozytor zgrabnie przechodzi od ariosa do recytatywu, od recytatywu do ensemble’u. Paradoksalnie, te bardzo nowoczesne cechy przyczyniły się z pewnością – obok ogromu trudności, jakie dzieło stawia przed solistami – do zapomnienia tej opery. Praktycznie nie ma tu arii, jedynie trójkąt głównych bohaterów ma tego rodzaju fragmenty do zaśpiewania (Alma – w tej roli rewelacyjna Susanne Bernhard, która przygotowała swoja partię nienagannie pod względem muzycznym, Oskar – Dan Karlström, traktujący rytm muzyczny z dużą dezynwolturą, oraz Berggeist – świetny Eduard Tsunga). Aria Almy z koncertującą waltornią i klarnetem z pierwszego aktu była jednym z najwspanialszych momentów wieczoru.
Inne postacie obdarzone zostały partiami zakrojonymi rewelacyjnie pod względem muzycznym, ale być może nie dość satysfakcjonującym solistycznego ducha. Ludmilla – znakomita Agnieszka Piass – w pierwszym akcie występuje w zasadzie w roli przewodniczki chóru. W tych fragmentach artystka doskonale wtapiała się w barwę zespołu, podobnie znakomicie wypadły wszystkie ensemble z jej udziałem. Troll – Szabolcs Brickner – jest z pewnością pierwowzorem postaci Wagnerowskiej, daje soliście pole do popisu w roli charakterystycznej, ale do śpiewania ma tylko ensemble, podobnie jak Domoslav (Wojtek Gierlach). Wszystkie ensemble, również te z towarzyszeniem chórów, mają znakomite opracowanie muzyczne, służące podkreśleniu akcji. Na przykład tercet z pierwszego aktu – Domoslav i jego córka, Alma, witają jej narzeczonego Oskara, ciesząc się, ze już wkrótce będą rodziną. Intymność tej sceny Spohr podkreślił eliminując akompaniament orkiestrowy – ten tercet jest a capella!
Libretto zawiera wiele ciekawych rozwiązań, które mogą zapewnić dziełu sukces sceniczny. Same Karkonosze – zarówno w świecie nad- jak i podziemnym to raj dla wyobraźni scenografa. Liczne duchy czterech żywiołów, tańce, ruch sceniczny i magicznie wyczarowana postać Ludmilly (hologram?) – możliwości realizacyjne są nieskończone. Sama historia jest bardzo prosta, zawiązana nieco na siłę, rozwija się w sposób daleki od logiki, wobec czego nie dziwi, że jej rozwiązaniem musi się zająć deus ex machina, który jest o tyle niecodziennie wprowadzony, że pozostaje niewidoczny i niesłyszalny tak dla publiczności jak i dla większości postaci (poza Berggeistem). Wszystko, co robią osoby dramatu prowadzi donikąd, żadne z zamierzeń tak duchów jak ludzi się nie udaje. Ale jeśli sięgnąć poza samą akcję, dostrzegamy budującą opowieść o wiernej miłości.
Wielka jest w tej operze rola chórów i orkiestry. Dzisiejszy wieczór był zatem niewątpliwym sukcesem połączonych sił Chóru Polskiego Radia w Krakowie oraz chóru Camerata Silesia. Brzmienie było znakomite, precyzja i energia śpiewaków zastępowały akcję sceniczną bardzo skutecznie.
Całość prowadzona była pewną ręką Łukasza Borowicza, artysty nie bojącego się zmierzyć z niestandardowym repertuarem. Polska Orkiestra Radiowa grała z zaangażowaniem, kreując jedno z ważniejszych wydarzeń tegorocznego Festiwalu.

Krzysztof Komarnicki

back to the list