Choć English Chamber Orchestra dobiega pięćdziesiątki, to jest ciągle zespołem, który może zachwycić swoim brzmieniem, wirtuozowskim kunsztem i porywać radosnym entuzjazmem muzykowania. Ostatnią cechę podkreślam, ku rozwadze w naszym, lokalnym kontekście, bo wiele polskich zespołów i orkiestr prezentuje się na co dzień na estradzie tak, jakby wykonywanie muzyki sprawiało im niewyobrażalny ból, powodowało traumę.
Angielska Orkiestra Kameralna zainaugurowała na Festiwalu nurt prezentacji dzieł Józefa Haydna (31 maja przypada 200 rocznica śmierci jednego z ojców klasycyzmu). Monograficzny program tworzyły para symfonii: H-dur Hob. I/46 i e-moll Hob. I/44, zwana „Żałobną” oraz dwa przebojowe, najpopularniejsze z jego instrumentalnych koncertów: wiolonczelowy C-dur Hob. VIIb/5 i fortepianowy D-dur Hob. XVIII/11. Partie solowe wykonywali wiolonczelista Arto Noras i (występujący także w roli dyrygenta) pianista Ralf Gothóni. Dla wielbicieli Haydna – przegląd przebojów, dla poznających tę twórczość była to świetna okazja zaznajomienia się z dziełami, ukazującymi różne oblicza tego kompozytora. Te dwie symfonie (napisane na początku lat siedemdziesiątych XVIII stulecia), należą przecież do tak zwanego okresu Sturm und Drang (burzy i naporu) – wielkiej twórczej kulminacji, która charakteryzowała się wzmożeniem wyrazowości, pogłębieniem uczuciowości i niezwykłym bogactwem pomysłów kompozytorskich.
Feeria radosnej wirtuozerii – solistycznej i symfonicznej – to najkrótsza recenzja tego koncertu. Wykonywanego niemal z prędkością światła Koncertu wiolonczelowego C-dur słuchało się z zapartym tchem. Arto Noras po prostu bawił się niełatwą materią muzyczną, niczym „fraszką, igraszką”. Podał ją tak, że niejeden młodszy artysta mógłby mu tylko pozazdrościć i wzdychać z podziwem. Wpisał się w tę estetykę i Ralf Gothóni – w Koncercie fortepianowym D-dur energia go po prostu rozpiera! Podyktował szybkie tempo orkiestrze, po czym solową ekspozycję zaczął… jeszcze szybciej! Pofolgował też swojej muzycznej fantazji, rozwijając do niebotycznych rozmiarów solowe kadencje. Perfekcyjnie wykonana została 46 Symfonia H-dur, nieco mniej niestety precyzji było w 44 Symfonii e-moll, szczególnie w finałowej części.
Do beczki miodu dołóżmy jednak łyżkę dziegciu. Ku wielkiemu zdumieniu nie mogłem odnaleźć konsekwencji w realizacji zapisu partyturowego obu symfonii. Chodzi o znaki repetycji, które każą wykonawcom powtarzać odpowiednie fragmenty poszczególnych części. Niemal wszystkie zostały pominięte. To oczywiście rozumiem, bo i taka praktyka wykonawcza ciągle jeszcze pokutuje, choć rozmija się z kompozytorskimi intencjami, na czym cierpią proporcje symfonii. Podkreślam jednak – niemal wszystkie, z wyjątkiem jednej! W finale Symfonii żałobnej repetycję akurat wykonano. Popadłem w konsternację – dlaczego? I nagle – eureka! – przypomniałem sobie datę. English Chamber Orchestra, prowadzona przez Ralfa Gothóniego grała przecież 1 kwietnia. Prima Aprilis!
Marcin Majchrowski
(Polskie Radio)
Ps. Prześladujący mnie, nieznośnie dzwoniący telefon, odezwał się w Sali Koncertowej Filharmonii Narodowej. Chyba też chciał mi sprawić primaaprilisowego psikusa i przywędrował z Zamku Królewskiego. Dał znać o sobie – a ku, ku (dryń, dryń) – jestem tu!