Festiwal

(Polski) Beethoven i sztuki piękne

Sorry, this entry is only available in Polish. For the sake of viewer convenience, the content is shown below in the alternative language. You may click the link to switch the active language.

Świat obrazów i świat brzmień, wizji i fonii, promieni i fal. Uczeni szukają dla nich jednolitego pola. Formuły, która ich łączy. Jak dotąd oba te światy okazują się wzajemnie nieprzekładalne. Istnieją obok siebie, jakby same dla siebie. Na zasadzie dopełniania a nie zastępowania. Lecz twórcy lubią mierzyć się z niemożliwościami. Przekraczać granice własnego świata. Poeci próbują więc niekiedy wierszem zabrzmieć, malarze – obrazem opowiadać, muzycy – swój utwór „namalować”.

Beethoven, komponując Scenę nad strumykiem, jako drugą część swojej Symfonii Pastoralnej, spróbował ukazać ją przed oczami słuchacza poprzez przywołanie postaci skowronka, przepiórki i kukułki, ucieleśnionych w charakterystycznym dla nich śpiewie. Starczyło zamknąć oczy, by zostać przeniesionym w pejzaż wiosennego gaju. Wprawdzie kompozytor zarzekał się, iż „więcej tu wyrazu uczuć niż malarstwa”, ale jego obecności w utworze nie zaprzeczał. Jedynie ostrzegał: „malowanie dźwiękami w muzyce traci na sile, o ile posuwa się za daleko…”. Nurt muzyki zwanej „programową” – zarazem malującej dźwiękiem i opowiadającej – rozwinął się bujnie w erze romantycznej, na ostrzeżenie Beethovena nie zważając. Extremum w opowiadaniu muzyką osiągnął Ryszard Strauss ukazując „detalicznie” Przygody Dyla Sowizdrzała; do krańca możliwości w malowaniu obrazu w tonacjach muzycznych doszedł James Whistler.

Jeszcze dalej w przekraczaniu granic własnego świata posunęli się kompozytorzy próbujący brzmieniem odmalować jakieś zjawiska i zdarzenia szczególne, już wcześniej namalowane przez malarzy. Drogę pokazał Musorgski, jako autor słynnych Obrazków z wystawy, przenosząc w sferę dźwięków serię obrazów przyjaciela –malarza. Wśród następców stosujących metodę zwaną ekphrasis, znaleźć można Franciszka Liszta interpretującego dzieła Rafaela i Michała Anioła, Rachmaninowa prezentującego muzyczną replikę słynnej Wyspy umarłych Böcklina, Granadosa, patrzącego na świat oczami Goyi. Sytuacja odwrotna nie wpisała się w dzieje kultury z równym powodzeniem. Nie znamy obrazu ani rzeźby, która by – przenosząc w sferę wizji jakąś Eroikę czy Appassionatę – zdołała ukazać jej niepowtarzalną genialność. Wprawdzie swoistą sławę zyskała niegdyś rzeźba Maxa Klingera i secesyjny fresk Gustawa Klimta, ale odczytujemy je dzisiaj raczej jako wyraz czasów swego powstania. Wyrazu, ducha i sensu muzyki Beethovena nie potrafiły uchwycić i utrwalić.

Może to paradoks, ale udało się tego dokonać paru zapomnianym dziś malarzom, z tych, którym Beethoven – na czyjeś życzenie – zgadzał się pozować do portretu. Niektórym z nich udało się poprzez wyraz twarzy uchwycić i utrwalić to, co beethovenowskie a zarazem to, co stanowiło nieuchwytną prawdę dzieła, które właśnie tworzył. I tak z młodzieńczego portretu Johanna Josepha Neidla zdaje się patrzeć na nas autor Sonaty zwanej „Księżycową”, z portretów Josepha Willibrorda Mählera – twórca wielkich symfonii, z wizerunku Augusta von Kloebera – niemal wizjoner z rozwichrzonymi włosami, autor późnych sonat, z obrazu Josepha Karla Stielera – Beethoven skupiony nad partyturą, twórca Missa solemnis. Wiele wskazuje na to, że tym co łączy ze sobą sztuki odmienne, co potrafi sprowadzić je na „jednolite pole” – to danego utworu niepowtarzalny charakter i ekspresja.

 

prof. dr hab. Mieczysław Tomaszewski

 

(Polski) VI Festiwal romantycznych kompozycji

Następny