Beethoven na wesoło

Gdy Beethoven dyrygował po raz pierwszy swoją IX Symfonią, świat muzyczny krytycznie odniósł się do tego dzieła. Zelter wyraził się: „To geniusz, który obwiesza błyskotkami prosię”. Mendelssohn z kolei, że „Jest to muzyka napisana na wielki wtorek przez pijanego”, natomiast publiczność przyjęła Symfonię z ogromnym entuzjazmem, nie przestając bić „brawo!”. Beethoven, w tym okresie stracił już słuch, nie zauważył reakcji publiczności, która poczuła się zlekceważona. Dopiero śpiewaczka Karolina Unger podszedłszy do kompozytora, lekko obróciła go w stronę publiczności i dopiero wówczas wzruszony Beethoven podziękował za niezwykle gorące przyjęcie jego dzieła.


Beethoven nie był wygodnym lokatorem, nigdy nie chciał się zastosować do żadnego regulaminu, po nocach grał, nie dając spać sąsiadom. Z tego też powodu często wypowiadano mu mieszkanie i musiał się wyprowadzać.
Zabawna historia związana jest z pewnym mieszkaniem, które Beethoven upodobał sobie szczególnie i do którego za wszelką cenę chciał powrócić. Właściciel domu jako jeden z warunków stawiał kupienie nowych żaluzji, gdyż stare znikły. Beethoven zgodził się, byleby tylko móc wrócić do upragnionego apartamentu.
Ciekawość – co stało się z poprzednimi żaluzjami – nie dawała mu jednak spokoju. W końcu doszedł prawdy. Otóż okazało się, że właściciel domu sprzedał je, i to bardzo drogo, bogatym Amerykanom jako autografy sławnego muzyka; Beethoven miał bowiem zwyczaj stojąc przy oknie notować na żaluzjach różne myśli i motywy muzyczne.
Mistrza niezmiernie ubawiło to odkrycie, postanowił więc dalej pisać na żaluzjach, ale to, co tam wypisywał, mogłoby zjeżyć włosy najodporniejszemu na wszelkie nieprzyzwoitości mężczyźnie. W ten sposób nowe żaluzje pozostawały w oknach bezpieczne.


Kiedyś w Wiedniu Beethoven wstąpił do restauracji na obiad, lecz roztargniony zapomniał, po co tutaj przybył. Nie zwracał uwagi na kelnera, który kilkakrotnie zapytywał, czego gość sobie życzy. Po godzinie kompozytor woła kelnera i pyta:
– Ile płacę?
– Pan dotychczas jeszcze niczego nie zamówił, właśnie chciałbym spytać, czym mogę służyć?
– A przynieś pan, co chcesz, i daj mi święty spokój.


Goethe i Beethoven pewnego razu udali się na przechadzkę za Karlsbad, aby móc w spokoju trochę porozmawiać, wszędzie jednak spotykali spacerowiczów, którzy kłaniali się im z wielkim szacunkiem. Wreszcie Goethe, zniecierpliwiony, powiada:
– Jakież to męczące. Nigdzie już nie mogę się schronić przed tymi honorami.
Beethoven na to spokojnie i z uśmiechem:
– Ależ proszę się tak nie denerwować. Bardzo możliwe, że te honory przeznaczone są dla mnie.


Wiedeński pianista wirtuoz Daniel Steibelt znany był z ogromnej pewności siebie i wyniosłości. Gdy sława Beethovena zaczęła zataczać coraz szersze kręgi, Steibelt postanowił wezwać go do współzawodnictwa. Beethoven wezwanie przyjął. Pierwszy grał Steibelt, po czym przyszła kolej na Beethovena, który znudzony, z niejakim lekceważeniem postawił partyturę Steibelta na pulpicie „do góry nogami”, podjął jeden z tematów i improwizował na nim w sposób tak natchniony, że Steibelt zbladł jak ściana, po czym chwiejnym krokiem wyszedł z Sali, nie czekając nawet końca gry.
Od tego czasu, gdy zapraszano go na występ, zawsze stawiał warunek, aby nie było Beethovena.


12 VII 1845 roku miano odsłonić w Bonn pomnik Beethovena. W ostatniej chwili przybyła na tę uroczystość królowa angielska Wiktoria bawiąca wówczas w Niemczech oraz król pruski Fryderyk IV. Dostojni goście wraz z licznym orszakiem zjawili się zupełnie nieoczekiwanie i komitet organizacyjny ulokował ich na balkonie pałacu hrabiego Fürstenberga.
Gdy po odegraniu hymnu za spiżowego posągu opadła zasłona, król pruski wybuchnął nagle głośnym śmiechem – pomnik Beethovena stał tyłem do obecnych monarchów. Należący do komitetu znakomity geograf Aleksander Humboldt szybko zorientował się w pomyłce zaistniałej na skutek pośpiechu i zwracając się do dostojnych gości, oświadczył:
– Wasze Królewskie Moście! Jest rzeczą powszechnie znaną, że Beethoven był wprawdzie wielkim kompozytorem, ale jako człowiek był trochę nieokrzesany. I oto dzisiaj, po jego śmierci mamy jeszcze jeden dowód, że na tę opinię w pełni zasłużył.


Anegdoty zaczerpnięte z książki „Plotki z pięciolinii” Roman Heisinga, wydanej w 1977 roku przez PWM, www.pwm.com.pl