Środowy wieczór upłynął pod znakiem dominacji muzyki patrona Festiwalu. V Koncertu fortepianowego Es-dur op. 73, jak i III Symfonii Es-dur op. 55 reklamować nie trzeba (popularność tych arcydzieł dawno już stała się ponadczasowa), nic więc dziwnego, że niełatwo znaleźć było w Sali Koncertowej Filharmonii Narodowej choć jedno wolne miejsce. Na początek zaprogramowany został jednak repertuarowy rarytas – niesłusznie pomijana i godna szerszego rozpropagowania uwertura Hermann und Dorothea op. 136 Roberta Schumanna. Ta niedługa kompozycja z roku 1851 nawiązuje do poematu Goethego, opisującego dzieje miłości tytułowych bohaterów. Scenerię zapewniają burzliwe czasy rewolucji francuskiej, więc Robert Schumann zmyślnie sięgnął w swojej muzyce po motywy Marsylianki. Uczynił z nich jeden z głównych tematycznych wątków pogodnej i pastelowej na ogół Uwertury, przewijający się w instrumentacyjnych odmianach od pierwszych do ostatnich taktów. Swoją drogą, z najróżniejszych utworów cytujących Marsyliankę udało by się ułożyć całkiem pokaźną listę, ale to temat zupełnie innej opowieści. Te trzy dzieła tworzyły tkankę symbolicznych odniesień do tytułu Festiwalu – „wojny i pokoju”, szczególnie do okresu rewolucyjnego wrzenia we Francji i późniejszych wojen napoleońskich. Marsylianka – wiadomo, zanim stała się hymnem republiki była Wojenną pieśnią Armii Renu. O związkach Eroiki z Bonapartem i perypetiach dedykacji III Symfonii napisano chyba już wszystko. Kontekst „rewolucyjny” tego dzieła nie ogranicza się zresztą tylko do historyczno-biograficznej otoczki. Zadecydował o ukształtowaniu formalnym oraz o muzycznej treści całej symfonii. Heroizm tonacji Es-dur odbija też swoje piętno na wyrazie V Koncertu op. 73. By symbole wieczoru wymienić w komplecie, należy także podkreślić fakt, że muzykę Roberta Schumanna orkiestra Düsseldorfer Symphoniker potraktowała jako wizytówkę swojego rodzinnego miasta, z którym autor Hermanna i Dorothei był związany od 1850 roku.
Orkiestra Symfoniczna w Düsseldorfie – jeden z najstarszych niemieckich zespołów miejskich – ma naprawdę imponującą historię i wielkie tradycje. Od roku 2009 jej muzycznym dyrektorem (czyli następną Roberta Schumanna) jest znakomity rosyjski dyrygent – w którego żyłach płynie także kropla polskiej krwi – Andrey Boreyko. Należy on do grona tych artystów, dla których poszukiwanie detalu stanowi o sednie interpretacji. Dyryguje niezwykle precyzyjnie. Chwilami jego ruchy są dyskretne, czasem wyraziste, ale nigdy nie przerysowane, a wszystkie mają za zadanie wykonanie wyreżyserować. Bardzo lubię słuchać muzyki „wypływającej” spod jego batuty. Okazuje się wówczas, że odkrywanie detalu, podkreślanie albo uwypuklanie tego, co ukryte na drugim albo trzecim planie, nadaje wykonywanym dziełom – szczególnie tym znanym – nowego blasku. Tym właśnie ujął mnie Boreyko w pastelowej Uwerturze Schumanna, a szczególnie w Eroice (Marszu żałobnym, Scherzu i Finale). Żałowałem tylko, że nie wszystko z jego zamierzeń udało się – skądinąd niezwykle rzetelnej – orkiestrze zrealizować. Początek pierwszej części Symfonii (Allegro con brio) do najszczęśliwszych pod względem precyzji brzmienia nie należał. To jednak szczegół – ogólnie interpretacja Eroiki należała do bardzo interesujących. A stali bywalcy Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena na pewno dołożą ją do barwnej i coraz bogatszej kolekcji wykonań. Można ją porównywać choćby z wizjami Paavo Järviego (2010) albo Marka Janowskiego (2011).
Dobrze by się stało, gdyby z fenomenalnej plastyczności interpretacyjnej Boreyki skorzystał pianista Igor Levit. Jego świetna biegłość techniczna zyska wówczas nowy wymiar, a wykonywane dzieła staną się barwniejsze. Brakowało mi bowiem w jego wykonawczej wizji V Koncertu fortepianowego Beethovena dynamicznej gradacji i bogatszej gamy odcieni. Levit dysponuje świetnym piano i energicznym, męskim forte, ale to ledwie skrajne bieguny skali. Przydało by się jeszcze nieco pośrednich stopni. Ponosiła go też – w Allegro i w finałowym Rondzie – młodzieńcza energia, bo bardzo forsował tempa. Za to bis Levita, czyli Miłosna śmierć Izoldy Wagnera w transkrypcji Liszta, zabrzmiał niezwykle interesująco.
Cały wieczór rozpoczął się od muzyki Roberta Schumanna i także jego miniaturą zakończył. Zasłuchanym , zapatrzonym w przestrzeń, niezwykle spokojnym Marzeniem w orkiestracji Leopolda Stokowskiego orkiestra Düsseldorfer Symphoniker zrewanżowała się warszawskiej publiczności za gorące oklaski.
Marcin Majchrowski (Polskie Radio)
Najnowsze komentarze