Mówią o niej „brytyjska orkiestra narodowa”, choć w pełni przecież zasługuje na miano „królewskiej”! Prowadzona przez Charlesa Dutoit Royal Philharmonic Orchestra oczarowała publiczność 18. Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena.
Program występu „królów z Londynu” otwierała uwertura do baletu „Twory Prometeusza” op. 43 Ludwiga van Beethovena. I już tu dość szybko przekonaliśmy się o niedoścignionym mistrzostwie maestro Dutoit i jego muzyków. Radosna, przeniknięta motoryczną motywiką uwertura zabrzmiała bowiem z niebywałą lekkością, jakby wcale nie była dziełem Beethovena, ale co najmniej salonową miniaturą Mozarta. Nie znaczy to, że czegoś jej brakowało, tętniła przecież poważną, symfoniczną wielkością. Rzecz w tym, że Dutoit tak poprowadził jej interpretację, iż nawet te najpotężniejsze dźwięki blachy, kotłów czy orkiestrowego tutti wydawały się subtelniejsze i bardziej radosne niż to zwykle bywa w symfonicznych dziełach patrona Festiwalu.
Zaraz potem na scenie pojawiła się skrzypaczka Arabella Steinbacher, by wraz z RPO wykonać II Koncert skrzypcowy g-moll op. 63 Sergiusza Prokofiewa. Artystka, o którą biją się najbardziej prestiżowe sale koncertowe świata, zachwycała już od pierwszych dźwięków wstępnego Allegro moderato. Choć w tym przypadku słowo „zachwycała” zdaje się być zupełnie niewystarczające. Krystalicznie czysty dźwięk jej skrzypiec (cudowna kantylena w Andante assai), a do tego ogrom emocji czy pełnia interpretacyjnego wyrazu nie mają sobie równych. To prawdziwa mistrzyni, mistrzyni świata – chciałoby się powiedzieć. Nie byłoby jednak tego efektu, gdyby nie wzorowa współpraca orkiestry z solistką. Kierowana przez Dutoit Royal Philharmonic Orchestra zespoliła się bowiem ze Steinbacher w doskonałą jedność. Kontrapunkty, kanony, ostinata zdawały się wypływać z jednego instrumentu. Zachwycona grą Steinbacher publiczność nie pozwoliła jej odejść bez bisów. Artystka sama zresztą nie dała się długo prosić i sięgnęła po pierwszą część Sonaty na skrzypce op. 27 nr 2 Eugena Ysaye, by po raz kolejny potwierdzić, iż w światowym rankingu skrzypków to właśnie jej należy się miejsce na podium.
W finale wieczoru usłyszeliśmy jeszcze III Symfonię c-moll „Organową” op. 78 Camille’a Saint-Saënsa, z solową partią wykonaną przez Stephena Disleya. Dutoit i królewscy filharmonicy porwali fenomenalnym brzmieniem, błyskotliwą interpretacją i przyprawiającą o dreszcze dramaturgią przewijającego się weń incipitu średniowiecznej sekwencji Dies irae. Mnie jednak najbardziej utkwiło w pamięci brzmienie smyczków, nieprawdopodobnie zgranych, a do tego posiadających w sobie jakąś niebywałą siłę i czystość. Coś, co trudno nazwać słowami, a jeszcze trudniej odnaleźć na naszym rodzimym, muzycznym rynku.
Ale to wcale nie był jeszcze koniec tego wieczoru. Zauroczona grą londyńskiej orkiestry publiczność przez kilkanaście minut nagradzała Charlesa Dutoit i jego muzyków owacjami na stojąco. Maestro nie krył zadowolenia i dwukrotnie bisował ze swym zespołem.
Parę godzin wcześniej w sali kameralnej Filharmonii Narodowej wysłuchaliśmy zaś zbioru sonat fletowych Johanna Sebastiana Bacha. Subtelnym dźwiękiem, a przy tym techniczną perfekcją urzekał w ich wykonaniu włoski flecista Massimo Mercelli oraz równie wdzięcznie mu towarzyszący pianista Ramin Bahrami.
Tomasz Handzlik
Najnowsze komentarze