Mimo że rozwój pandemii koronawirusa nie sprzyja uczestnictwu w koncertach na żywo, w piątkowy wieczór w Filharmonii Narodowej słuchaczy nie brakowało, oczywiście w ramach ograniczenia widowni do 25 proc. miejsc na sali. Orkiestrą Filharmonii Narodowej dyrygował Jerzy Maksymiuk, co było magnesem samym w sobie. Ubrany w luźną białą koszulę z szerokimi rękawami i podniesionym kołnierzem z wywiniętymi rogami, mistrz wyglądał bardzo stylowo.
Rozpoczął Polimorphią Krzysztofa Pendereckiego, zwięzłym utworem na 48 instrumentów smyczkowych (1961), w którym naczelną rolę brzmieniową odgrywają glissanda o zmiennej długości i wysokości fali. Polimorphia, podobnie jak wiele innych utworów z awangardowego okresu twórczości Krzysztofa Pendereckiego, to teatr ze ściśle rozpisanymi rolami dla poszczególnych instrumentów muzycznych i całych sekcji instrumentalnych (wybitny muzykolog Tadeusza A. Zieliński pisał o „dramacie instrumentalnym Pendereckiego”).
Zaczęło się od ciszy, od delikatnego wydobywania długich, niskich dźwięków w kontrabasach, potem wiolonczelach i altówkach. Szmer narastał, włączyły się skrzypce i glissanda przechodzące od góry do dołu i z powrotem, brzmiące jak niepokojący metaliczny świst.
Po nim włączyły się pizzicata i col legna (uderzanie drzewcem smyczka o struny) na granicy słyszalności. Zaczął się tumult dźwięków niezwykłych, wydobywanych poprzez stukanie dłonią w pudło rezonansowe, struny, podstawek, gryf i rozgorączkowana krzątanina arpeggiowanych pizzicat charakterystyczna dla przebiegów aleatorycznych senza battuta. Potem znów wysoki dźwięk intensywnie zmieniający swoje metaliczne odcienie, następnie potem znów cisza i narastający gęsty akord klasterowy.
Wreszcie brutalna kulminacja – smyczkami przy żabce i za podstawkiem, „drapanie i zgrzytanie” i znów przejście do klasterowego akordu, a potem zaskakujące rozwiązanie – szokujący w tym kontekście czysty akord C-dur. Oto Polimorphia.
Pozostały czas koncert należał do Ludwiga van Beethovena. IV Koncert fortepianowy G-dur op. 58 zaprezentował Łukasz Krupiński, osiadły w Londynie artysta reprezentowany przez Stowarzyszenie im. Ludwiga van Beethovena. I cz. Allegro moderato zabrzmiała w dość statecznym tempie, ale pianista dobrze oddał jej charakter – spływały na słuchaczy śpiewne kaskady dźwięków, dźwięczały dzwoneczki i skowronkowe tryle (Koncert G-dur nazywany bywa Skowronkowym – Lerchenkonzert), zwieńczone zagraną z rozmachem kadencją. Krupiński czarował lekkością ornamentacji, bardzo dobrze współpracował z orkiestrą poprzez zgodne podawanie sobie tematów, reagował też na barwę poszczególnych instrumentów, np. gdy przejmował frazę od fletów, w partii fortepianu następowało wysubtelnienie tonu. Podobne walory można było znaleźć w interpretacji II cz. Andante con moto, natomiast cz. III (Rondo. Vivace), mimo że znów utrzymana w dość statecznym tempie, utrzymana była w radosnym, jasnym kolorycie. Warto przy tym zwrócić uwagę na świetnie muzykującą sekcję instrumentów dętych drewnianych Orkiestry Filharmonii Narodowej. Na bis Łukasz Krupiński wykonał Ariettę Edvarda Griega.
Na koniec Orkiestra Filharmonii Narodowej pod batutą mistrza Maksymiuka uraczyła słuchaczy II Symfonią D-dur op. 36, w której Beethoven wciąż pozostając w świecie Haydna i Mozarta, porusza się w nim z rosnącą samodzielnością i coraz bardziej dosadnym wigorem.
Jerzy Maksymiuk świetnie skontrastował tempa poszczególnych części. Allegro con brio nie musiało być rozpędzone, aby emanować energią i nerwem. Larghetto było spokojną, naturalnie rozwijająca się narracją. Fantastycznie zabrzmiało Allegro (scherzo), które po drugiej części przyniosło zupełna zmianę charakteru muzyki, było żywe, figlarne i przekorne i ruchliwe, a nie pozbawione gracji.
Finał Allegro molto przyniósł kolejny oddech i odświeżenie jako erupcja młodzieńczej energii (choć Beethoven miał już wtedy 33 lata…) oraz liczne, czasem nieco rubaszne ukłony w stronę Mozarta i Haydna. Maksymiuk mistrz.
Anna S. Dębowska
Piątek, 16 października, Filharmonia Narodowa