Koncert fortepianowy d-moll op. 15 Johannesa Brahmsa miała grać na festiwalu włoska gwiazda pianistyki Beatrice Rana, ale odwołała występ. Wyzwania, jakim jest szybkie zastępstwo w trudnym repertuarze, podjął się 37-letni niemiecki pianista Martin Helmchen.
Fot. Bruno Fidrych
1.
Przed wieloma laty jako świetnie zapowiadający się młodziutki pianista, zwycięzca Konkursu Pianistycznego im. Clary Haskil (2001) wystąpił z recitalem na Zamku Królewskim w Warszawie na organizowanym przez Elżbietę Penderecką Festiwalu Pianistycznym.
Na Wielkanocnym Festiwalu pojawił się pianista dojrzały, wciąż jednak ujawniający romantyczną, młodzieńczą świeżość i wiarę w muzykę. A ta jest bardzo potrzebna, aby oddać niezwykłe piękno muzyki Johannesa Brahmsa i skomponowanego przez niego w wieku zaledwie 26-lat I Koncertu (1859), śmiałością i skalą koncepcji wyprzedzając swoją epokę. Helmchenowi towarzyszyła orkiestra Dresdner Philharmonie pod dyrekcją swojego szefa Michaela Sanderlinga. Nawet jeśli zastępstwo za Beatrice Ranę spadło na Helmchena nagle, to na szczęście znał on dobrze tę orkiestrę – w sezonie artystycznym 2014/2015 był artystą rezydentem Dresdner Philharmonie.
2.
I część Maestoso ze słynnym „groźnym” „trylowym tematem” artyści wykonali z patosem i namaszczeniem – ten ton nadawał Michael Sanderling, Helmchen stawiał raczej na podejście kameralne, w jego stylu nie jest „granie” wielką masą dźwięku, choć szeroko rozpiętą frazą, niemal jak wokalizę (II temat części pierwszej). Odnosiłam wrażenie, że solista i orkiestra grali każdy w swoim rytmie i nieco obok siebie (o ułamek sekundy orkiestra przed solistą), ale tak było tylko w I części, bo II była wspaniałym przykładem harmonii między solistą i towarzyszącymi mu muzykami, zwłaszcza instrumentami dętymi drewnianymi. Ta część (Adagio) wypełniona natchnioną, rapsodyczną pieśnią fortepianu w interpretacji Helmchena ujmowała subtelnością środków pianistycznych, różnicowaniem niuansów dynamiki piano pianissimo i plastycznością frazy. Helmchen przeniósł słuchaczy do innego wymiaru, do idealnego świata romantycznych marzeń. Jest wyjątkowym pianistą właśnie przez to, że potrafi grać tak romantycznie, z wrażliwością, która jest we współczesnym świecie rzadko spotykana i – na ogół – albo niezrozumiana, albo wypierana. III część (Allegro ma non troppo) solista i orkiestra zagrali z lekkością i swobodą, wprowadzając zupełnie nowy nastrój, przy czym już bez rozmijania się. Był to poruszająca, nasycona poezją i intymnością interpretacja, nic więc dziwnego, że publiczność wyprosiła bis – Martin Helmchen wykonał więc jeszcze Intermezzo A-dur op. 118 Brahmsa.
3.
Brahms zabrzmiał również po przerwie. Drezdeńscy Filharmonicy wykonali Kwartet fortepianowy g-moll op. 25 w wersji orkiestrowej opracowanej przez Arnolda Schönberga. Jest to znakomita instrumentacja na wielką orkiestrę symfoniczną (m. in. trzy puzony, tuba, duży skład perkusji) – mimo że Sanderling lubi operować wielkimi masami dźwięku, eksponując zwłaszcza brzmienie kwintetu smyczkowego, to jednak orkiestra pod jego batutą pokazała wiele pięknych detali, a śledzenie tej narracji było czymś pasjonującym. Finałową częścią Rondo alla Zingarese, czyli „cygańskim rondem” zespół wprowadził publiczność w doskonały humor, nie pozostało więc mu nic innego jak wykonać na bis ognisty V Taniec węgierski, tak chętnie wykorzystywany i przetwarzany przez kulturę popularną.
Anna S. Dębowska
Sobota, 13 kwietnia, godz. 19.30, Filharmonia Narodowa